Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/255

Ta strona została przepisana.

— Do kogo?
— Do pana Smolarskiego.
— Myślałam, że o pensjonat. Bo ja jestem właścicielka, pensjonatu. Firkowska jestem.
— Jestem Zatorska.
Nastusia poznała ją odrazu i dlatego właśnie przedstawiła się zapobiegawczo, by już później nie było żadnych pomyłek...
— Proszę panią. — Przeprowadziła ją przez siedm, czy ośm pokoji, czyniąc honory i ceremonje przy każdych drzwiach.
Smolarski zajmował boczny, zaciszny gabinet. Właśnie spał. Obudzony, przestraszył się.
— Znowu w butach na łóżku, — zawołała Nastusia. Zgromiwszy go gwałtownym podrzuceniem ramion, wyszła.
Usadowił Zatorską przy oknie, otwarł je, sam usiadł naprzeciw, wysłuchał wszystkiego... Następnie, czyniąc wielkie pauzy, jął wyłuszczać swe poglądy.
Owszem, o ile tylko będzie mógł, — pomoże. Te wiersze, jak się ona wyraża, ogólno-ludzie, znane były Smolarskiemu. Nie rozumie się on wogóle na poezji, ale ma wrażenie, że są bardzo piękne... Lecz cóż z tego?...
Przerwał... Patrzyli oboje na twardy zrąb kościoła Dominikanów, biegnący w stalowym mroku, krwawymi schodami, prosto w niebo.
— Piękne są te wiersze, — ale cóż z tego?... Komu to pani chce dawać, po co?... Czy nie wystarcza doświadczenie dzisiejszego dnia?... Ma pani, jak na dłoni tych ludzi, tych ludzi, tych spadkobierców, — ten motłoch!...
— Nie wszyscy są tacy...
— Tacy są ci, którzy rządzą... I których, proszę pamiętać, nikt nie zrzuca z ich stanowisk... To są ci uznani za najlepszych.
— Nie wszyscy są tacy, jak oni — prosiła go nieomal. Choćby pan! Pan do nich nie należy... Proszę nie przeczyć...
— Ja? — Poprawił się na krześle i zapatrzył w przestrzeń.
Pierwsze nici babiego lata chybotały się na drutach telegraficznych i na stylizowanych gzymsach opasłego magistratu, błyszcząc w pustym ciele suchego mroku, jak blizny.
— Jestem taki sam, jak oni, bom słaby. Zresztą mniejsza o jednostki, tu chodzi o sprawę zasadniczą... Nie trzeba, moja pani kochana, by drukowano w Polsce rzeczy wyjątkowe... Nie trzeba, by związane były z życiem i śmiercią ludzi wyjątkowych... Szczerze to pani mówię... U nas już i tak