Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/257

Ta strona została przepisana.

że najładniej będzie „Przystań’*... Smolarski nie miał wyrobionego zdania pod tym względem...
Ach tak, — zdawało się Zatorskiej, — jakby ze wzburzonego morza wpłynęła na małą, troskliwie zagospodarowaną, wysepkę...
Nastały teraz dla niej ciężkie dnie i ciężkie tygodnie... Siedząc w dużej sali, zajęta korektą artykułów codziennego pisma, odczuwała jakiś zawistny głód druku... Każdy może ogłaszać swoje rzeczy i nawet brednie, ale Stefan... Przejmował ją żal, że właśnie taką drogę, taką nieśmiertelność obrał sobie... Wielka maszyna rotacyjna biła z podziemi, napełniając cały gmach ciężkimi uderzeniami.
Lecz się w nich nie tłucze niezaspokojona myśl Stefana!...
Co czwartek, pozmieniawszy instrukcje Ciąglewicza, zjawiała się w biurach redakcji... Nie zrażała się niczem... Fejletonista nie odwracał się już nawet do niej, redaktor, kuternoga, którego Stefan nazywał był zawsze capem, nie przyjmował jej już wcale, naczelny, zawsze wyletniony redaktor dostawał uderzenia krwi do głowy, na jej widok... Nawrócony przez biskupa żydek katolickiego organu radził jej zamiast „tego“, wziąć w komis losy na loterję... Szczerze doradzał...
Loterja na wdowy i sieroty po Legjonistach...
Zamilkły literat, ze słuchawką na uchu, zapewnił, mijając się w drzwiach, że mu to wszystko jedno, bo jeśli Zatorska wyda ten zbiorek, on i tak zerżnie...
— Nikt dziś nic dobrego nie napisze...
Mijając, jak czarny cień od biurka do biurka, z szumem wzburzonej krwi w uszach, z potem upokorzenia spływającym równemi perłami na górną wargę, z uśmiechem dziwnych przezwyciężeń na ustach, przypominała sobie mimowoli sądy męża o tych ludziach... A teraz, jakby każda jej prośba cofała coś z tych sądów śmiałych, przekreślając je sprzedażnie...
Rozpalone oczy Zatorskiej sączyły białe uprzejme światło, ale pod blaskiem jego nie przestawał się roić tłum przezwisk... I żal...
Następnego czwartku uderzył w nią znów cios straszliwy: Wydawnictwo Narodowe odrzuciło ofertę.
— Nie, proszę pani, — tłomaczył jej dyrektor, — to się nie kalkuluje. Primo, te uroczyste czasy już minęły i tego mi