Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/26

Ta strona została przepisana.

Wkrótce rozebrano między siebie całą zawartość dań, twierdząc, że zgodnie podzielono się całym światem...
Pani Maryśka dumna była z męża. Zdzich, jak chciał, umiał oczarować całe towarzystwo i mało kto mógł mu dorównać. Właściwie nie spotkała nikogo, ktoby się mógł z nim mierzyć...
Przy jedzeniu stół ucichł. Słychać było tylko soczysty chrzęst krajanej sałaty, dźwięk naczynia i ciche zapasy dobrze wychowanych konwiwów, z trudno dającemi się rozdzielić częściami kurczęcia.
Ale w tem nieszczęściu pani Maryśka dopomogła wszystkim. Zamachawszy pod stołem radośnie nogami, oznajmiła uroczyście, iż wie, że nie je się palcami, ale z drugiej strony, nie codzień są kurczęta i nie codzień jest się na obiedzie w Czarnym Ośle...
To dało hasło do pogromu i większej swobody w jedzeniu. Wszyscy łamali kostki w palcach, a Kałucki wysysał smukłe, różowe stawy i kolanka, aż gwizdało.
— I nie próżnujcie — wołał, — popijać, popijać! Na powietrzu zaraz alkohol paruje!
Lecz panna Stanisława patrzyła coraz częściej na profesora z troskliwym niepokojem... Pił kieliszek za kieliszkiem, czerwieniejąc coraz mocniej.
— Paruje, paruje — wołał. — Na głos nie szkodzi, moje dzieci. Owszem, to włoskie wino nasyca gardła nerwowym dreszczem, bardzo wzkazanym.
— Ale masz koncert profesorze pojutrze. — Panna Stanisława zwróciła się godnie do konwiwów. — Profesor bierze pojutrze udział w koncercie Pieśni Ludowej w Zakopanem.
— Tak, tak, mam koncert. — Wargi jego owinęły się czerwonym kółkiem, jakby dookoła niewidzianego rogalika i z ciemno purpurowej głębi ust spłynął głęboki, pełny głos, — „sytna małmazja rozradowanego basu”.
Śpiewał jakąś piosenkę prostą, zwykłą, — z nad brzegu strumyka, czy z głębi lasu, czy z pustego pola...
Wszyscy się ogromnie wzruszyli. Uczennice słuchały chciwie, aby jeszcze coś skorzystać z metody. Ździch zaciągał się głęboko papierosem, patrząc z osobliwym żalem radości, jaki się czuje podczas pięknego śpiewu, — na przebłyskujące za drzewami łany zboża, domki i szmat czystego nieba.
Pani Maryśka, tak jak obserwowała jakieś towarzystwo