Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/264

Ta strona została przepisana.

— Ale decyzja, jakaś decyzja, panie drogi!!
Nie znał tych spraw... Nie miał żadnego wpływu... Nastusia nie upoważniła go... W każdymbądź razie musi podziwiać tę twardą, krzepką energję, z jaką kobieta ta przebija się... Poza tem nic go nie obchodzą, ani jej żadne zaległości, ani obowiązki, ani wogóle cała jej przeszłość...
— Przeszłość bardzo pracowita, niema co mówić, — westchnęła Maryśka.
Z trudem uniósł brwi i zatrzymał je na czole, jakby tam miały na zawsze pozostać, zdziwione...
— Cóż to jest przeszłość, proszę pani!... — Smolarski wskazał mury i kraty Muzeum Czartoryskich, czerwono — sine od rdzy. — Cóż to jest przeszłość?! Jednym ludziom można przeszłość wymawiać, drugim przyszłość... Jedna i druga równie jest niewiadoma, — i równie niebezpiecznie jest, sądzić o tem...
Nie wiedziała, co odpowiedzieć w pierwszej chwili, Czuła się nawet obrażoną tem powiedzeniem...
— Zresztą, — cedził powoli Smolarski, — żeby jeszcze jakiś postęp był w tym ludzkim czasie, możnaby sądzić przeszłość... Ale, gdzie pani widzi ten postęp?!
Znów wskazał na mury i baszty. — Dawniej, proszę pani, jeśli człowiek uciekł z gromady, to za tymi murami przepadał, jak kamień w wodę... Teraz nic one nie znaczą i nie przepadnie pani nawet za granicami państwa... Mury padają, a granica więzienia rozszerza się i powiększa...
Zawsze musiał przyczepiać jakąś myśl do jakiegoś sprzętu... Dość już miała tych piernikowych refleksji... Mimo to musiała go poprosić, by się wstawił za nią (o, — Maryśka sobie to odbije po ostatecznym tryumfie Batorego) i stanęło na tem, że spłacać będzie po 50 koron miesięcznie.
Ale to nic, to dobrze, że rzeczywistość, że trzeźwość wypędzała ją z tych starych gratów...
Lepiej to już raz dobrze zakończyć. Miała sobie wyrzucać, że rozlatuje się jej dom, gdy świat cały się wali i jej trzy pokoje za sobą do upadku pociąga?!
Może nie wali się świat? — myślała, jadąc tramwajem do Karowskich po srebrne łyżeczki, na przyjęcie...
Znaczna część sklepów wielkiej ulicy była zamknięta, mimo, że to był powszedni dzień. O ileż mniejszy ruch, niż — dawniej? A na Zwierzyńcu, za czerwonym domkiem akcy-