Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/27

Ta strona została przepisana.

w głębi ogrodu pod parkanem, tak zastygła w czasie śpiewu, nie oddając prawie ukłonu przyjacielowi Ździcha, docentowi Ciąglewiczowi.
Przy stoliku, pod parkanem, siedział znany redaktor, siwy opasły brzuchacz, wdowa po sławnym śpiewaku, teraz pocięta kratką szarych cieniów i młody docent Ciąglewicz, który, widocznie, między starymi odbywał jakąś uprzejmą służbę przyzwoitki. Spostrzegłszy dość późno gromadę uboższych znajomych, uśmiechał się ku nim pobłażliwie, objaśniając coś przytem podeszłej damie.
Wdowa zaczęła nagle wnikać w oczy Maryśki, przepełniać je nieznośnie, przykuwać... — Była w kapeluszu związanym białemi wstążkami pod szyją, miała twarz zieloną, zmurszałą, plechowaną... Usta cienkie, błyszczące wśród tłuszczu policzków, jak skrwawiony nożyk... Potrząsała nerwowo głową.
Mogło się zdawać, że przypomina sobie coś złego, grozi tem tajemniczo... Zimne, czerwone oczy, pod strzechą słomkowo-siwych włosów...
Pani Maryśka zmieszała się. Właśnie bowiem porównywała, jakto różnie w życiu idzie tym samym ludziom... Ździch morduje się, szarpie, mozoli, — prawda, prawda, że niby jest szlachetny, — ale taki Ciąglewicz też jest porządnym człowiekiem, nikt mu nic nie zarzuci, a wszystko ma... Żonę do wód wysyła, mieszka ładnie za miastem, jest ubrany... Wziął dobry posag. Może więc Maryśka winna jest, że u nich wszystko tak kulawo idzie?... Możeby lepiej zrobiła, gdyby nagle poprostu odeszła, — na zawsze... Na jedną sekundę, na jeden błysk chwili opanował ją lęk straszliwy, obawa niepojęta... Nie tu toczy ten śpiew łaskawe swe fale, a gdzieśindziej, w bezdennej oddali... Całe towarzystwo, profesor z zamkniętemi oczyma, Ździch z wstążeczką dymu w ustach, Smolarski, kręcący czarną kulkę ośródki w łopatkowatych palcach, rozstrzepane uczennice, stół biały, schlapany winem i kwiatami, — wszystko to siedzi w bajecznie zmniejszonym rozmiarze tak daleko, daleko, — że ona nigdy, — nigdy do nich nie dojdzie, nie zdąży...
Profesor skończył śpiewać.
Wszyscy mu winszowali. Pani Maryśka otrząsła się. Ździch opowiadał, jakie miał dziwne myśli w czasie tego śpiewu, obce, nowe świeże...
Nalano znów kieliszki.
— Nie powinno się mieć myśli przy słuchaniu, — dowo-