Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/274

Ta strona została przepisana.

„Czarnym Oslem“... Ale też rozegnało całą bandę, — połowy z nas już niema...
Maryśka zbladła...
— Dobre to były dzieje! Przeto, kiedy nastaje czas na zdrowia, teraz, niejako na przełomie... Gdy mamy nową erę zacząć, — nową sztukę w świat puścić i to jeszcze z moim rorantystycznym współudziałem...
Kałucki, sapiąc głośno stał za stołem i przelewał się uroczyście z nogi na nogę... — Pozwolę sobie... Oczywiście w ręce tryumfatorów, — zwrócił się do Maryśki i Ciąglewicza, — w ręce... Jak-eś to pan powiedział, docencie?... W rządzie umarłych nad żywymi spoczywa prosta miara anarchji?! Pozwolę sobie wnieść zdrowie naszych nieobecnych! Nie uznaję zmarłych, nie rozumiem!... Zanadto kocham na to życie... Tylko zaraz! Otworzyć okno! Niech nas nie dzieli szkło od wszechświata, po którym błądzą ich dusze!!!
A gdy oba skrzydła okien otwarto i do pokoju wpadła struga chłodnej nocy jesiennej, Kałucki utkwił załzawione oczy w gwiaździstem niebie...
— Przedewszystkiem zdrowie...
Nie chciał wymienić imienia, by nie urazić gospodyni domu...
— Zdrowie głównego nieobecnego!... Wszak nieobecność jego rządzi nami?! No tak! Pani Maryśko, — vivat! Zdzich, słuchaj!... Dalej: Zdrowie Zatorskiego!! Tak, doceńcie, powiedz pan, żem świnia... Ale niech żyje ten burżuj, ten osmolony konserwatysta z okopów!!
Na to zerwał się Adolf, blady, jak ściana i stanąwszy w otwartem oknie, zwrócony ku konwiwom, jął deklamować.
— Wiersz sierżanta Zatorskiego, — krzyknął na wstępie...
Płynęło to strugą wezbraną, coś o bojach, trudzie, miłości, drodze...
Wiersz kończył się, mniej więcej w sensie, — „by naszej krwi przelanej starczyło wam na rumieniec“...
Z tymi słowami wybiegł zawstydzony Adolf do kuchni...
Zaś, kiedy wznieśli kieliszki i szli winszować Kałuckie — mu, Ramkie zbliżył się do Maryśki, stojącej przy oknie: — Ja tam wznoszę cierpliwie dalej tosamo zdrowie, na cześć rozbudzonych dzieci i małej altanki... pamięta pani... Pewnej małej altanki...
Rozpłakała się...