Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/277

Ta strona została przepisana.

Pokazywała mu to na sklepionej dłoni, przebierając troskliwie małym palcem między okruchami.
Ciąglewicz, chcąc ją przywołać do rozkosznego porządku rzeczy, zmiótł jej z ręki okruchy, szybkim uderzeniem pod dłoń.
— Coś ty zrobił?!?
— No co? — spytał, usuwając kruche szczątki, walające się po prześcieradle, — cóż złego?
— Co złego?!... — Rozpłakała się. Ciąglewicz zaczął się śmiać, widząc ją rozkwitłą, dojrzałą i plączącą dziecinnemi łzami na pełne kobiece piersi... Chciał ją dobrotliwie wziąć pod brodę.
Rzuciła mu ostatni okruch, prosto w twarz... — Idź sobie, nie chcę cię, — idź sobie!!!
Pierwszy raz rozstali się, pełni gniewu... Ciąglewicz ślubował sobie nie przyjść conajmniej tydzień. Maryśka zasnęła z postawieniem innego życia na nowem mieszkaniu...
A na tem nie doczekała już nawet do pierwszego...
Któżby myślał, że osobą, która ją żegnać będzie na progu jej dawnego małżeńskiego mieszkania, — będzie Ramkie?...
Po południu mieli przyjść kupcy z ludźmi i ostatecznie ubić sprawę jadalni...
A niech tam!...
Ramkie stał w ciemnym przedpokoju, bronzowo-ziemisty od mroku, z tą gębą swą, podobną do nasiąkniętej gąbki. Był usłużny, podawał palto, wkładał starannie kołnierzyk Maryśki (by się nie pomięło) i patrzył wilgotnemi oczyma...
Nieprzytrzymane drzwi, tuż przed Maryśką zatrzasły się z hukiem w przeciągu.
Same przedmioty chcą tu panią zatrzymać! Widzi pani, — zawsze mówię, że mają duszę...
— Myśli pan, że przypominają człowiekowi jego przeszłość?... — Zaśmiała się niefrasobliwie i zdawało się jej nawet, że bezczelnie.
Gdy schodzili z Felusiem ze schodów, Ramkie wychylił się przez poręcz i kiwając chustką, jak się kiwa przy odjeździe pociągu, wołał: — A piszcie, — piszcie!
Głos łamał się w pustej klatce.
Na dole czekał stróż Hałas. Maryśka ścisnęła Felusia za rękę, aby się nie rozpłakać... Stróżowi zaś dała na piwo i pogłaskała go po szorstkiej, nieogolonej twarzy.