Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/28

Ta strona została przepisana.

dził Kałucki. — Tylko wy, uczeni, macie widocznie wtedy myśli. Ja, proszę pana, gdy słucham głosu ludzkiego — tu, wyrżnął się płaską dionią w pierś, aż jękło — to słucham, jak drzewo, jak moja kamizelka... Nic nie myślę. Jeśli to dobry głos, to drżę, panie jak szyby, lub słoje drzewne...
Panna Stanisława otarła mu z potu czoło i twarz, niby małemu dziecku. — Oj profesorze, stary, kochany pijaku...
— O! — Mąż tej harpii — tu wskazał oczyma wdowę lornetującą zawzięcie, ten gdy zaśpiewał, — wierzcie mi wiedziałem odrazu, ile mam włosów na moich kosmatych łydkach, poprostu dywinacja...
Rozmowa zeszła na dziwne koleje tego przedwcześnie zmarłego śpiewaka. Jak występował z opuchniętemi już nogami... Dziś popołudniu nacinali mu je i wodę z nich puszczali, a dziś wieczorem na tych samych nogach klękał na scenie, Artysta był — panowie!..
I nagle znalazł w tem Kałucki, po raz setny, usprawiedliwienie dla swych dzieci, żony rzuconej, życia odmienionego. Drogi są różne, świat nie ten sam, a i tak zawsze śmierć na końcu...
Artysta był, — wiecie wy, co to znaczy? — To znaczy słońce, krew i łzy!... — Zbladł i łzy mu się zakręciły w oczach malutkich duże i złote, jak krople wina. — Zaś ona?... — Zniżył głos z zabobonnym przestrachem. — Ona, ta żona, to tajemnica, sfinks, samo życie, samo dwa a dwa cztery, to, — czemu nikt nigdy, żaden z nas nie da rady... Jak ono się z panem załatwi! Rozmiotła, zniszczyła po mężu wszystko, — że ślad nie został. Wieńce srebrne na szmelc, wstęgi, cały wóz wstęg, — na żydów... Partycje — na masło... Z kostjumów, z kap koronacyjnych, — kołderki dla piesków...
— Mniejsza o wielkiego kabotyna, który już nie żyje... — Zatorski był wzruszony... Czoło mu się rozłamało na kilka mięsistych wypukłości, czarne kępki zarostu zjeżyły się dziko. Blada różowość płaskich szerokich warg przeszła w siny fiolecik. — Ale toś pan, profesorze, dobrze powiedział — słońce, krew i łzy!
Zatorski powstał, aż krzesło się za nim wywróciło. Wyciągnął żółte ręce w brudnych mankietach nad stół i grożąc światu ostrym wicherkiem czarnych włosów na czubku głowy, zaczął mówić namiętnie...
Coś o braterstwie fachów. Tu są wszyscy, prawie wszyscy... Śpiewak, historyk, muzyk (tu w skazał na pannę Sta-