Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/282

Ta strona została przepisana.

do łez... Kapały jej one, równo, parami na podołek, błyszczące i czyste, jak krople elektrycznego światła.
— Dlaczego, — dlaczego? — pytał Adolf nieśmiało. — Założył sobie ręce z tyłu na plecach, w nieświadomym zamiarze skrępowania samego siebie... Bo bał się, że zacznie ją pocieszać i głaskać... — Dlaczego pani płacze?... Że co?... Ach mój Boże!
Był bezradny... Czyż śmiałby ją pogłaskać, dotknąć, choćby czystem skautowsko-samarytańskim dotknięciem?!...
— Kiedy zobaczy pani, że tu będzie dobrze z nami... — Każda łza Maryśki napełniała go nieznaną dotąd drogocennością... — Niech pani nie płacze, — niech pani nie płacze...
Weszła Karowska. — Czekamy i czekamy!\
Adolf nie dał matce skończyć, wpadając w zdanie przemięszane w jej ustach z kluseczkami.
— Widzi mama, myśleliśmy, że będzie dobrze, tymczasem... — Nagle, jakby zupełnie zapomniał o płaczącej. Objął matkę za szyję i złożywszy głowę na jej niskich piersiach, dodał: — Tymczasem pani Maryśce tak smutno u nas, tak smutno...
Karowska odsunęła go: — Smutno, a ty tu stoisz, zamiast pomocy wezwać... — Przytuliła do siebie Miechowską, — no i o cóż... Wiem o co... Nie tyle ludzie czekają a dłużej — i doczekają się... Niech mi pani wierzy, złe taksamo za prędko przechodzi, jak dobre... Ale doczeka się pani, wróci on, wróci!...
Aż przyjemnie się zrobiło Maryśce, że nagle ułożyło się wszystko tak poczciwie i moralnie...
— Pierwsza wspólna kolacja przemieniła się poniekąd w ucztę (przynajmniej pod względem duchowym) na cześć Zdzicha. Mówili o nim przez cały czas, w związku z tem mówili też o Rosji i o dalekich podróżach.
— Świat, proszę pani, — prawił Karowski, rozwiązując sobie serwetę, — nie jest znów taki wielki... To my go powiększamy, naszą tęsknotą...
Od pierwszego wieczoru, w którym odrazu starano się Maryśce zastąpić jej utracone ognisko domowe, tak się ułożyło, że oboje z Felkiem pozostawali w jadalni aż do „pójścia spać“. Maryśka odpoczywała przyjemnie w tej atmosferze racjonalnego umiaru i rygoru... Bo u Karowskich wszystko było racjonalne, nawet miłość rodzinna.
Naprzykład każde z nich miało własną serwetkę w oso-