Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/283

Ta strona została przepisana.

bnym kółku drewnianem. Albo, naprzykład, po kolacji podawano płókanki do ust, — każdy miał swoja, z białym monogramem, na granatowem szkle...
Te płókanki były z Anglji.
Porządek i rygor stanowiły pożądany kontrast z życiem Maryśki i jej kłopotami.
Zaraz trzeciego dnia zdarzyło się, że po południu przyszedł Ciąglewicz. Prosił, by się o nic nie pytała, a tylko szła za nim...
— Ale o nic nie pytaj...
Mówił tak wzburzonym, przepaścistym głosem, że nie mogła mu się oprzeć...
Wsiedli do dorożki i wysiedli, — w hotelu francuskim... Stali tu podobno teraz sami oficerowi sztabowi...
W hallu, w którym rozpierały się ogromne fotele, obite czerwonym safianem, na schodach marmurowych, poniekąd „koronacyjnych“ i wszędzie, — dzwonił słodziutki dźwięk ostróg...
W numerze nasypane było kwiatów!...
I spuszczone story...
Nic nie mówiąc, z zaciętym uporem zaczął ją rozbierać... Do ostatniej nitki, do naga... A potem porwał ją na ręce, podrzucił na piersi i zaniósł przed lustro...
Schowała twarz na piersiach Frana, on zaś kołysał ją i unosił.
A potem, wciąż jeszcze całkiem ubrany, w żakiecie, z brylantową spinką w krawatce, całował ją i pieścił nieprzytomnie... A potem rzucił ją na łóżko, między kwiaty i winogrona.
Rozkoszna pycha unosiła wysoko piersi Maryśki... Czuła się teraz hrabiną, — księżną... Przydeptywała mu naumyślnie ręce, włosy, trącając końcem palca swej stopy sztywny gors koszuli, lub brylantową spinkę krawatu...
Wszystko się działo w milczeniu tak zupełnem, że Maryśka zaczęła myśleć o kim innym. Oddawała pocałunki, śmiejąc się tak przewrotnie... Mogła teraz przypominać sobie, co się jej żywnie podobało, naprzykład choćby pewną ilustrację z procesu Dreyfusa... Jak hrabia Esterhasy stoi w salonie, zaraz ma się zastrzelić, a przed nim jakaś dama pada na kolana...
Wróciwszy do domu doznała dziwnego wrażenia, — jakby z pod wodospadu wypłynęła na głęboką, równą wodę...