Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/295

Ta strona została przepisana.

— Ja — teraz — pisać — pamiętnik?!? — Utkwił w niej zdumione spojrzenie. Pani przypuszcza, żebym mógł?!
Głęboko, zda się, w samem sercu ukryte ciepło najlepszej, siostrzanej rady, rozbiegło się po całem jej ciele.
— A dlaczegożby nie? Czy pan nie wie, że nie pisząc, zabija pan poprostu swych rodziców?
— Być może... — Adolf gwałtownie wciągnął powietrze: — Nie mogę pisać, skoro nie mogę prawdy napisać... A gdybym tę jedną prawdę napisał, skończyłoby się wszystko...
— Którą, jaką?
Jedną...
Zamilkli. Adolf zwiesił głowę na piersi i skubał pokrycie kanapy w pobliżu Maryśki, ostrożnie, tak ostrożnie, by żadnym ruchem nie zdradzić tej radosnej nieśmiałości, która nim nagle owładnęła...
— Pani, — rzekł po długim milczeniu, — nie odrzuci tego noża... On tu zostanie u pani, na pamiątkę...
— Zostanie, panie Adolfie, pod jednym tylko warunkiem... Pan musi przeprosić ojca... Nie buntować się...
Przytrzymywała go za ręce.
— Nie buntować się... Dla mnie pan to zrobi...
— Jeśli zrobię, to skłamię...
— Więc niech pan skłamie dla mnie... Ale za to mnie będzie pan mówić zawsze prawdę... To panu ulży...
Zgodził się... Zawarli umowę skautowskiego braterstwa. Ręka w rękę...
— A teraz na dobry początek, niech mi pan powie, co to jest ta jedna myśl, czy rzecz, której nie może pan napisać w pamiętniku?...
Wstydził się... Kiedyś szarówką, o zmroku, powie... Albo jeszcze później, gdy się zestarzeją oboje...
Maryśka uśmiechnęła się zalotnie.
— Niechże pan uważa... Już wnet będę stara, — a nie mam cierpliwości! No śmiało, nie wstydzić się... Zaraz panu zrobię szarówkę...
Zgasiła elektryczność.
— Jak przyjemnie, — zawołał, kuląc się na kanapie...
— Proszę mówić, — niechże pan będzie uczciwymi...
— Dobrze, ale niech pani na mnie nie patrzy...
Podeszła do okna, otwarła je na oścież. Do pokoju wpadła zimna struga jesiennego światła. Księżyc się kręcił wśród chmur, nad kościołem. Z małej wieżyczki kościelnej spły-