Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/297

Ta strona została przepisana.

Maryśkę w bucikach i pończochach... Szalona zazdrość podrywała go z łóżka... Ach, — dlaczego urodził się myślącym człowiekiem, dlaczego nie jest jednem, zwykłem nicianem oczkiem, któreby wypadło pod jej kolanem!...
W sobotę, zrzuciłaby go z nóg i podeptała... On zaś, jako oczko, stygnące na podłodze, ujrzałby w przeciągu bodaj jednej, małej chwili, całą jej nagą postać!...
Ledwo zdążył sobie to pomyśleć, gdy szalone wiry nieprzytomnych chęci rozpętały się z jeszcze większą siłą. I niewiadomo dlaczego, im więcej się modlił do wyśnionego podobieństwa Maryśki, tem więcej się zbiegało strasznych, potwornych obrazów, które miały, niejako wytłomaczyć tajemnicę jej ciała...
Maryśka jest człowiekiem, tylko człowiekiem, — zdawała się szeptać noc... — Jest kobietą... Ma syna... Jakiś męzczyzna musiał ją trzymać w swoich objęciach...
Wtedy zjawiały się przed Adolfem dziwne, ohydnie — dokładne rysunki z ustępów publicznych...
Jestem jej bratem, — szeptał z dumą i godnością do zjaw napastliwych.
Znikały... — Pozostawało tylko uczucie skruchy, — że obraził swą siostrę... Siostrę kochaną, której, gdyby nagle tonęli razem na jakimś Titanicu, — nie śmiałby nawet ratować... Bo jakżeby z nią płynął, gdyby za każdym ruchem musiała dotykać jego kosmatego ramienia?...
Z głęboką niechęcią wiódł ręką po całem ciele, przekonywując się, że jest wstrętne... Postanowił na wszelki wypadek pożaru, czy powodzi, wyrwać te kępki włosów, które mu rosły na piersiach.
Och, nie być przynajmniej wstrętnym!...
Mimo to wszystko, jakże był szczęśliwym!... Miał dla kogo żyć i cierpieć... Już na drugi dzień przeprosił rodziców. Z matką poszło raz dwa...
Pogodzili się zaraz przy śniadaniu, przy szklance koziego mleka, które Karowska piła za wskazaniem lekarzy, na anemję.
Zgoda z ojcem dużo kosztowała Adolfa...
— Kopie, znowu kopie, — przyszła do pokoju syna skarżyć się matka.
Stary stał na podwórzu przy robocie, bez bluzy, w kamizeli, specjalnych butach i osobliwych spodniach.