Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/299

Ta strona została przepisana.

Przed nią też musiał ukrywać rzeczy ważne i smutne, tyczące się pożycia z rodzicami, kłopotów pieniężnych, nawet Felusia!...
Malec rozpuścił się był zupełnie.
Pod pozorem czuwania nad Felkiem przeniósł się Adolf do pokoju Maryśki... Przesiadywał tu długie godziny, czekając, kiedy pod kamiennym łukiem mostu ukaże się czarne futerko Maryśki...
Ku zimie się już miało. Już parę razy ukazał się śnieg, zakrył zielone kołpaki wież, pościelił się na gościńcu, i świeżą białością zakwitł na drzewach...
Czasami wracała Maryśka od Ciąglewiczów bardzo późno. Czekał na nią cierpliwie, świecąc elektryczność, aby widziała już z pod mostu, że przyjaciel pamięta i czuwa...
Pewnego wieczora, w czasie takiego czekania przyszedł był Ramkie...
Nie ździwił się bynajmniej obecnością Adolfa. Nie zdejmując ośnieżonego palta pokręcił się po pokoju, obejrzał, rudymi palcami obmacał wszystkie drobiazgi toaletowe, postukał laską o nogi łóżka... A potem niespodzianie usiadł na taborecie, przed umywalnią i wykręcił się twarzą ku Adolfowi: No i cóż, proszę pana artysty, — spytał, wlepiając mu w oczy zielone spojrzenie szklanych, wypukłych źrenic. — Niema naszej pani?
Adolf zarumienił się gwałtownie. — Nie jestem artystą. Dlaczego mnie pan tak nazywa?
— Tak pięknie pan deklamował, wtedy na herbatce, ten wiersz... Wieniec — rumieniec... Ale prawda? Wiersz przeminął, a wojna, jak trwała, tak trwa?... — Czy pani Miechowska zawsze tak późno wraca?
— Różnie.
Ramkie znów obszedł wszystkie kąty, poprawił w lustrze krawatkę, podciągnął spodnie, poklepał lekko po twarzy śpiącego Felusia. I znów nagle usiadł naprzeciw Adolfa...
— A pan się tu uczy do egzaminu dojrzałości, panie Adolfie?...
— Uczę się, — odpowiedział...
Ramkie roześmiał się wesoło: — Bardzo ładnego stróża ma pani Miechowska, bardzo ładnego... No, — nie gniewajmy się... W życiu nigdy nie wiadomo, gdzie, kto, kiedy z kim się spotka...