Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/30

Ta strona została przepisana.

błażliwie głową, uczenice czyniły wdzięczny hałas, a Ździch usiadł przy żonie.
Ręce ich splotły się pod stołem, niby wilgotne ciepłe łodygi...
Zatorskiego jednak przeniknęło tak głębokie wzruszenie, że chciał, że musiał jeszcze mówić... Był blady jak ściana. Jego czarne oczy paliły się szlachetnie w głębi ciemnych obwódek. Był też cokolwiek podchmielony. Wypite wino huczało w głowie rytmiczną falą wielkiej jakiejś strofy... Wszystkie kłopoty, udręki, zmartwienia, troski wszystkie pod tchnieniem letniego nieba uczty wesołej — stanęły nagle tuż, blizko... Niby maleńkie, szare gryzonie, które on chętnie, ależ najchętniej będzie żywić kawałkami, — małymi kawałeczkami własnego serca — małymi, żeby wam gryzonie łatwo było przełknąć...
Zdało mu się, że jeszcze tylko cieniutka, jak opłatek zasłona przedziela go od prawdy... — Jeszcze parę słów i rzeczywistość będzie nim, a on nią... Wszak we wszystkiem, co jest, o to tylko chodzi...
— Bo proszę państwa — prawił, z wyciągniętemi jak drogowskaz ramionami, — mnie się dzieci rodzą, a ja chcę pisać książki. Ale to nic!...
— To już nie jest takie nic, to już bardzo dużo, — wtrącił Ciąglewicz miękkim dorodnym głosem.
Nagle Zatorski uczynił ruch, jakby obejmował szeroką szafę. — Tyle książek napisać... Rozumiecie? Tak dużo... Tak, jak stoją w bibliotece za szkłem, złote grzbiety jubileuszowej towarówki naszych zacnych, zgliwiałych mamutów, tak, żebym ja, napisany, stał... I mimo to dalej, dalej, wciąż nowe... Na wszystkie okazje, święta, przypadłości, choroby, śmierci... Tak niewiele jeszcze opowiadano... Tyle jeszcze czeka!.. A znów czasem, gdy pisząc, słyszę skrzypienie mego piórą, gdy pomyślę, że ten drapiący szelest był najgłębszym głosem mego życia...
Lecz sam zaprzeczył sobie głową...
Najchętniej otworzyłbym stragan na rynku. Tam samemu sprzedawać!... Wetknąć własną książkę w obce ręce, za pieniądze! Równocześnie uważać, żeby andrusy z tyłu nie kradły... I niech się obcy przechodzeń targuje, bo to jest odwieczne, kochane... Bo w prawdziwej, codziennej wielkości musi być też szachrajstwo, jak w chlebie kminek... Kupujcie, kupujcie tłuste siemię współczesności, — kupujcie książki pracowitego pana Zatorskiego!