Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/301

Ta strona została przepisana.

wami umierającej żony namaszczonym na rzeczywistego narzeczonego.
Było to zapewne silniejsze, niż „śluby “ z rzeczami Zatorskiego... Dlatego, jako przyszłej żony, nie śmiał jej już całować w przedpokoju. Szanowała to nowe dziewictwo duchowe...
Adolf dotrzymał słowa i codziennie teraz towarzyszył Maryśce na Salwator... Nie chciała na to pozwolić, — uspokoił ją, — że mieszka tam jakiś jego kolega, że razem się uczą, bo właśnie ten kolega ma skrypty...
Odprowadził Maryśkę aż pod sam dom Ciąglewiczów, a potem czekał, chodząc tam i z powrotem... Zrazu pod bramą, następnie coraz dalej, w coraz szerszym promieniu. Napełniało go głęboką rozkoszą, że oto wali śnieg, wicher się szarpie wśród domostw, przynosi od strony złożonego w ciemnościach miasta głuchy jęk i dzwoni lodem, wśród czarnej aleji, prowadzącej na Kopiec Kościuszki.
A ta aleja szła kształtem sztywnych drzew, szarpanych złością zimy, a ta ciemna droga biegła samotnie wśród nocy i jęku wichrów i dreszczu krzaków, — tak właśnie, jak cierpienia Adolfa szły i biegły samotnie, miotane żalem w beznadzieję przyszłości...
Tu, siedząc na ławce, okrytej szronem, świadczył się wielkiej nocy ze swego braterstwa i srogich jego mąk...
A wystarczyło, by rzucił okiem na światło okien, w których mieszkali Ciąglewiczowie — i już wiedział, że całe to braterstwo to nieprawda!...
Adolf był dumny, że kostnieje na wichrze, że go mróz przenika i szron po oczach tnie... Nie jestże to zamało, gdy się stoi na takiej straży?!
Zaś, gdy te, lub owe światła mieszkania Ciąglewiczów gasły nagle, — rozpacz go porywała... Bo może Ciąglewicz, korzystając z choroby żony... zgasił światło i rzucił się na Maryśkę...
Wtedy, biegł przez ulicę, w dół — do wielkiej bramy cmentarnej przy kościele Salwatora, zamykał ją za sobą i przez gęsty śnieg pędził za kościół. Dopiero stąd zoczywszy, że znów się świeci, uspokojony wracał pod szkarpy budowli i tkliwie całował śnieg, leżący na przyczółkach...
I znów, wpatrzony w miasto, iskrzące się światłami, oddawał się w ciemnościach wspomnieniom, nadziejom i przebaczeniu... Tu, kiedyś, kiedyś, uciekł był w lecie, dawszy jej