Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/302

Ta strona została przepisana.

do puszki dwie korony... Tu, kiedyś, jesienią szli razem, tu jej ten nóż darował... Tu, kiedyś, kiedyś, gdy Ciąglewiczowa umrze, gdy Maryśka się dowie, kim był Ciąglewicz, przyprowadzi ją Adolf i powie wszystko,... Nie teraz...
Kiedyś powie jej Adolf, jak tu stróżował na granicy jej honoru... Śnieg zasypywał go, grubymi pasmami zalegał wszystkie fałdy, zaś Adolf czekał, chyba tak cierpliwie, jak czeka kamienna figura w opuszczonym zamku...
Cóżby dał za to, żeby naprawdę skamienieć, czuwając nad jej bezpieczeństwem i honorem!...
Wicher wzdymał dokoła kościoła sypkie śniegi, rozpędzał srebrne ich chmury i spędzał...
Tego wieczora, w którym tak trudno mu było wyswobodzić się z powodu rodziców i Felusia, działy się u Ciąglewiczów dziwne rzeczy... Światło przebiegało z pokoju do pokoju, to się urywało, to gasło... Aż w końcu, po dziesiątej już, jakby się wysiliwszy nagle, stanęło we wszystkich pokojach. niby sztywny jasny dzień...
Adolf zaczaił się za bramą, przekonany, że stało się coś niezwykłego...
Wkrótce nadeszła Maryśka. Widział ją doskonale w blasku latarni. Szła z czapeczką na bakier, zapłakana, z roztrzepanymi włosami, z chustką do nosa przy ustach...
— Pani Marjo!... — Wciągnął ją do bramy.
Stanęli oko w oko w załomie cmentarnego muru.
Patrzyła na niego z przerażeniem. Jego czarne oczy płonęły, jak iskry... Skąd się tu wziął tak nagle?...
Nie mogła przyjść do siebie. Mylił się jej w oczach siny mur kościoła, przeryty cieniem szkarpów, korona czarnych drzew nieciła straszny szum, a zewsząd, z całego bezmiaru nocy tchnął wiatr jęczący, przeraźliwy...
— Niech pani mówi, — niech pani nie drży!...
Maryśka przytuliła się do Adolfa, schowała twarz na piersiach jego ośnieżonego płaszcza, stuliła obie ręce pod brodą...
— Ciąglewiczowa umarła przed chwilą, Adolfie, umarła... I w porywie przerażonej, lekkomyślnej prawdomówności, drżąc na całem ciele, tuląc się w silne objęcia chłopca: — To ja ją zabiłam, to przezemnie...
Objął ją z całych sił, nieomal podniósł ku sobie, dumny, szczęśliwy, że niby wyklęci drżą tu w tej wichurze, wśród nocy...