Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/306

Ta strona została przepisana.

A także od razu zobaczy, — może Fran posyłał po nią...
Nie. W domu żadnej wiadomości... — Nie zważając na Felusia, nawet właśnie przy nim, pocałowała Adolfa w czoło. Felek zasępił się, a Adolf, blady ze wzruszenia, przyniósł mu w nagrodę swój czerwony kołczan ze strzałami.
Cały wieczór spędziła z Karowskimi, opowiadając o tej śmierci, o ostatnich chwilach... Rozpłakała się nawet.
Karowska pocieszała ją zdrowiem synka i zapewne zdrowiem męża.
— Nie zaznał śmierci, — mówiła Karowska, — kto nie patrzył na śmierć własnego dziecka... Więc nie bluźnić, — nie bluźnić...
Cały wiecór nic, — „stamtąd“ ani słowa... Późno, gdy już leżała w łóżku, zapukał do niej Adolf. Czy czego nie potrzebuje?...
Zawezwała go blisko do siebie. A gdy się zbliżył, objęła nagiemi ramionami, wysuniętemi z rękawów nocnej koszuli i przytuliła jego głowę do piersi...
— Pan jeden, kochany mój chłopcze, jest dla mnie dobry, — rzekła mu na dobranoc, przypominając sobie, że trzeba było odrazu powiedzieć Smolarskiemu tam w cukierni, iż nie da mu raty w tym miesiącu, bo przecież wszystko wydała dziś na ten wieniec...
Była zaś tak zmęczona, że nawet nie pamiętała, czy się jej śniło, czy też rzeczywiście Adolf uklęknął i mówiąc coś, całował brzeg jej kołdry...
Następnego dnia również „stamtąd“ ani słówka... Jak nożem uciął... Nie pozostawało jej nic innego, jak iść na pogrzeb, milczenie Frana złożyć na karb żałobnego roztargnienia...
Adolf ją zaklinał przed wyjściem, aby wzięła śniegowce i aby mu pozwoliła towarzyszyć sobie...
— Pójdziemy razem, — zresztą mama też będzie...
Maryśka jednak wołała iść sama.
Pogoda była tego popołudnia, jak stworzona do pogrzebu. W powietrzu cisza, na niebie ciężkie chmury, płynące ciągle w jakąś obojętną stronę. Przed domem stał już karawan błyszczący, sklepiony, niby potworna tabakierka z czarnej laki. Konie machały, łbami, a z czarnych ich pióropuszy sypał się śnieg.
Po obu stronach gościńca stali widzowie, goście, służba i gromadka dzieci.
Ale uniwersytet stawił się porządnie, — myślała Maryś-