Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/31

Ta strona została przepisana.

Kałuckiego aż do góry podniosło z radości. — Chłopie serdeczny, — wołał — gadasz jak z nut — gadaj jeszcze!
Ciąglewicz wzruszył ramionami, umoczył usta w kieliszku i pożegnał się. Wróciwszy zaś do swego towarzystwa, wyjaśniał i tłomaczył, jakby uprzystępniając wybrednym umysłom, prosty powód zabawy ubogich swych przyjaciół.
Wszyscy przepili znów, — raz i jeszcze raz, szlachetnie zmęczeni wspólnością porozumienia...
A Feluś, siedzący na ojcowskiej chustce od nosa, pod wycieńczonem pniem starego bzu, bił brawo, śmiał się rumianemi, jak jabłka policzkami i mrużył oczy. Bo opity był bardzo wodą sodową z sokiem, teraz mu się odbijała szpilką w nosie, a świat cały pryskał w załzawionych nagle oczach.
Dalej już niema nic — tylko koniec... — Zatorski westchnął głęboko. Jego zwichrzona czupryna, żółta twarz przedarta wzruszeniem, czyniła dziwne wrażenie. Jakby głowa jego nie należała do korpusu, a znalazła się nad brzydką krawatką i lokajskim półkoszulkiem, dzięki niesmacznym baraszkom srogiego nieporozumienia.
— Niech życie człowieka wciąż niesie i niesie!... Żeby mimo to, miał tyle energii, tyle sił, tyle w sobie poszukiwania, aby w pogoni za czemś niedoścignionem kończył, zdychał gdzieś daleko od swoich... Wśród obcej mowy!... Co za szczęście, pomyśleć wówczas z tryumfem, — więc wciąż jeszcze nie rozumiany?! Wśród obcych murów... Jakie zdrowie! Nie będzie starym oswojonym celom wypominać głupiej krzywdy przyzwyczajenia!... — Widać do końca niosła człowieka wielka trąba rozmachu. Panowie! Niech żyje długie życie i śmierć nieznana! — zakończył Zatorski, wzruszony do głębi.
— A ja ci żadnego toastu nie powiem. — Ździch nachylił się nad żoną, którą przestraszyło przemówienie Zatorskiego. — Nie powiem ci toastu, bo jesteś za blisko — pachniesz... Nie bój się, Zatorski plecie, bo jest podniecony, a ja ci mówię, niech wszystko zostanie, tak, jak jest...
Ściskała go za rękę, oddychając tak szczęśliwie.
Świetliste niebo słoniło się od nadmiaru blasków baniastemi chmurami.
Teraz rozumiała Maryśka, że dobrze, iż chmury się rodzą... Chmury się rodzą na podobieństwo zmartwień. Tak, jak zmartwienia w piersiach, ważą się chmury na niebie... Aby mogła odpocząć pogoda, — jak musi odpoczywać szczęście...