Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/312

Ta strona została przepisana.

Wielki wysiłek, — wspólne ich dziecko... — Potem Batory mięszał się, jako pojęcie, z kamieniem przydrożnym... Sztuka ta była przezwyciężeniem błahego apetytu życia, na korzyść wiecznych pierwiastków... Ale zarazem, wykazaniem, jak te wieczne pierwiastki prowadza, po przez obowiązek do nihilizmu... Koło to zamknęło się w sztuce, — należy je jeszcze zamknąć i w życiu... Sztuki tej nie będzie się wystawiać, cofnie się ją — i już...
Przytem cytował jakąś długą bajkę z życia Buddy... Jak Budda, „pewnego razu“ długo pościł, oczekując w sobie nowej myśli... Jak pięciu uczniów czekało zbożnie na tę myśl, budując się równocześnie askezą Mistrza... Jakież było ich oburzenie, gdy mistrz, po iluś tam dniach, przerwał askezę, dobrze zjadł — i myśl porodził... Nie trzeba więc być scholastykiem... Nie trzeba stawiać sztywnych zasad... Każdy człowiek ma swoją drogę dochodzenia do prawdy. I każdy dojdzie, gdy ma „po temu“ wolność... Najważniejszą rzeczą jest wolność!
Powtórzył to słowo kilka razy...
Maryśka powstała cicho i próbując ostatniego sposobu, rzekła cicho: — W takim razie, mój drogi, co do mnie, możesz być spokojny, — możesz się uważać za całkiem wolnego...
Ciąglewicz ceremonjalnie ucałował obie jej ręce i ukłonił się z głębokim, świadomym przyszłości smutkiem...
W przedpokoju podał jej futerko.
— A Magda!! — krzyknęła nagle Maryśka, — moja Magda!!
— Możesz być pewna, — rzekł z godnością, — jak się tylko wojna skończy, pojedzie do Sacré Coeur... O to możesz być zupełnie spokojna...
Maryśka wyszła... Wydziwić się nie mogła, że furtka drucianego płotu tu, przed willą, skrzypnęła za nią, jak zwykle... Szła teraz między domami, w dół, ze strasznem przeświadczeniem, które ją napełniało zabobonną obawą przed Ciąglewiczem... Och, — tam się nic nie zmieni... Żona umarła, kochanka odeszła, ale nic się nie zmieni, — wszystko zostanie, jak zwykle...
Przechodząc koło kościoła świętego Salwatora zajrzała mimowoli za ośnieżone wrota cmentarne, w ukrytej nadzieji, że czeka tam na nią Adolf..
Śnieg leżał wysoko, brama zasuta była szronem, wrony krakały w gałęziach i widać było miasto, przypłaszczone,