Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/314

Ta strona została przepisana.

my?!... Czy taksamo wtedy, noc ich dręczy i żyć się już nie chce?!?
Smolarski żachnął się. Odsuwał ją od siebie: O tem wcale mówić nie trzeba, to się już zasklepiło, zabliźniło...
Maryśka aż usiadła na łóżku. — Niech pan mówi, że to się zabliźnia, niech mi pan to powtarza... Zabliźnia się, — wszystko?...
Więc powtarzał dziesięć razy tesame słowa: — Ze człowiek powoli wszystko zapomina, że jest głupim i biednym zwierzęciem...
— Człowiek jest tylko zwierzęciem, — ucieszyła się. — Wszystko zapomina... Zatorska też zapomni... Pan też... Wszyscy... Pan już zapomniał... Już nic panu nie mówi ten kościół świętego Mikołaja?... Chociaż w nim ślub pan chciał brać... Już nic...
— Ależ oczywiście, oczywiście, — pocieszał ją Smolarski.
Gadali tak długo szeptem, do późna, a Maryśka wciąż nawracała do tego samego: — Ale co wtedy, panie, gdy pamięta człowiek?... Pan jednak długo pamiętał swą Janinę...
Zdawało się jej, że Smolarski płacze... Dotknęła jego oczu. Były mokre.
— Ale pan długo pamiętał, — długo, — tego nie można zapomnieć...
Porwana nagłym dreszczem, objęła go za szyję, tuląc się do niego z niechęcią i przerażeniem... Był miękki, — mokry...
— Ale pan długo pamiętał, — powtarzała, zrywając z niego odzież. — Żadna sługa, żadna Nastka tego panu nie zastąpi... Żadna Nastka... Głupia... Przepadło...
— Przepadło, — śmiała się Maryśka, mszcząc się całą siłą rozpasanej pieszczoty za swoją krzywdę, — można zdradzić, ale nie zapomnieć... Każda z nas potrafi więcej... Niż jakaś Nastka...