Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/316

Ta strona została przepisana.

otuchy... Nacierając się zimną wodą przypomniała sobie nawet, pewną sławną baletniczkę z francuskiego obrazu, która została sprzedana za ogromne pieniądze do muzeum.
Obrazy takie oglądali zwykle, w sobotę popołudniu ze Zdzichem, po konferencji nauczycielskiej w „the Studio“ i innych zagranicznych wydawnictwach.
Dzwoniąc zębami z zimna, skoczyła z powrotem pod kołdrę. Mogą ludzie płacić tysiące za jakiś obraz, może też i Maryśka szaleć, jeśli się jej tak Spodoba!... Będą szaleć obie, razem z Janiną... Róża i fjołek... Na wszystkich mężczyznach się zemszczą... Janina za Smolarskiego, — Maryśka za Ciąglewicza...
Ukazała się jej nawet już w myślach jakaś wspaniała sala, naprzykład hotelu Pollera, wykładana drzewem, na słupach, albo restauracja w hotelu Saskim, z szklanym sufitem, albo choćby tylko Michalik... W tym pokoiku na górce... Tam będą szaleć we dwie... W koszach mrożony szampan, kawior, o który teraz tak trudno, całe fury kwiatów... To, zacoby jedna rodzina mogła żyć cały rok, będzie zmarnowane niepotrzebnie na jedno skinienie Maryśki, lub Janiny...
Szaleć, — albo umrzeć!...
Ktoś zapukał do drzwi.
Postanowiła chorować. — Karowska przy niosła jej kakao z żółtkiem. Maryśka będzie chorować... Czyż i tak nie cierpi?! Niech inni za nią myślą... Niech ona ma też jakąś (hahaha!) swoją Maryśkę, która będzie dla niej dobrą w czasie choroby... Która ją będzie odwiedzać, opiekować się jej dzieckiem...
Koło południa, gdy przyszedł Adolf, była już zupełnie oswojona ze swą chorobą i niejako zadomowiła się już w stanie cierpienia...
Leżała więc już „obojętnie“ na łóżku, z fjoletową wstążeczką na piersiach wyprawowego jeszcze kaftanika porannego, tak nikła i biedna pod wielkimi promieniami słońca, które szły skosem przez cały pokój!...
Adolf poruszał się ostrożnie i cicho. Gdy całując ją w „bezwładną“ rękę zapytał o zdrowie i spojrzał w oczy, — uczuła, że się zarumieniła... Wielka słodycz dziwnej, nieuświadomionej przewiny napełniła niemocą całe jej ciało.
— Jakże się pani ma, — zapytał. — Byłem tak niespokojny. I rodzice... Wszyscy byliśmy tak niespokojni...