Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/319

Ta strona została przepisana.

tnych okazów. Niektóre trzymały się jeszcze dobrze na białych kartkach, zetlałą słomką przewiązane przez wyschnięte kolanka. Inne, napół już oderwane, kiwały niesamowicie blademi czuprynkami.
A resztę zsypał jej Feluś na kołdrę, — niby garście uwiędłego pyżu.
— Już dawno nie zajmuję się botaniką, — rzekł cicho Adolf.
— Jakie to suche, jakie to biedne, — dziwiła się Maryśka.
Łodygi, uschłe listki, kosmate główki kwiatów, wszystko to, niby szeleszczący strzępek jakiejś zagasłej tęczy kruszyło się i łamało w palcach...
— Co to znaczy dawno, co pan nazywa dawno? Od kiedyż to nie zajmuje się pan botaniką?...
— Akurat wtedy to zarzuciłem, — podał jej jeszcze kupkę tego ziela, — gdyśmy zaczęli chodzić z Felkiem na wspólne spacery wychowawcze, — pamięta pani?..; Wtedy się już zaczęły na serjo motyle...
— Szkoda, szkoda, — nigdym nie myślała, że kwiat może być tak umarły...
Pochylił się nad nią, wyrzucając sobie, że chorą naprowadza nieoględnie na myśl o śmierci.
— Niech pan patrzy, — o to... — Pokazała mu na białej, czystej karcie szypułkę zżółkłą i pomarszczoną w malutkie, ciemne fałdy.
— Zwykła rzecz przecież, — zauważył, — to jest biała koniczyna.
— A wygląda, — dziwiła się Maryśka, — jak mała, malusieńka twarzyczka...
Nagle Feluś palnął w kartkę pięścią i złamał roślinkę.
— Co ty robisz! — żachnęła się Maryśka.
— Bo mi się tak podoba! Na złość!...
— Panie Adolfie, czy Feluś często teraz bywa taki? Dlaczego go pan psuje? Dlaczego mu pan wogóle daje te piękne zbiory?!
— Nie robię tego lekkomyślnie...
Oświadczyła Adolfowi, że pragnie z nim o tem pomówić dziś wieczorem. O tem, wogóle o Felusiu, i jeszcze jednej ważnej sprawie...
Tymczasem dziś wieczorem mówić się nie dało, bo