Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/322

Ta strona została przepisana.

mi, — przed ojcem... Naciągając fakty, wypomniała mu wizytę starego Karowskiego, wiecznie wystraszone oczy matki...
— Wszyscyście tacy sami... Z ludźmi nie warto być szczerą, zawsze człowieka oszukają.
— Nie prawda, — przerwał jej gwałtownie, — nie wszyscy są tacy sami!! Ja byłem szczery!
— Pan był szczery wobec mnie?!
Nie skończyli, gdyż weszła Zatorska. Adolf pożegnał się i uciekł.
— Więc pani naprawdę jest chora?? — Zatorska z mechaniczną wprawą przysunęła stołek i w stróżującej posturze usiadła przy łóżku.
— Chora jestem. Influenca.
— Ja nie będę pani czasu zabierać, — przyszłam tylko podziękować... Podziękować za to prawdziwe zajęcie się mną... Wszak dzięki pani uzyskałam poparcie pana docenta... Właśnie ostatecznie wracam ztamtąd i odrazu postanowiłam sobie być u pani. Pan Ciąglewicz wspominał, że pani jest chora... Tem smutniej mnie to dotknęło, że wracam uradowana...
Na twarzy jej nie przejawiał się ani smutek, ani radość, oczy cedziły obojętne światło towarzyskiej uprzejmości...
— Wracam uradowana, bo w końcu — wychodziłam sobie...
— No co, wydaje pani rzeczy męża?!... — ucieszyła się Maryśka.
— O nie, — to jeszcze nie... Ale pan Ciąglewicz poparł mnie tak serdecznie... Widać, nawet pozornie dość obojętne serca, uszlachetnia cudze nieszczęście... Poparł mnie i mam nową posadę. W administracji dużego dziennika....
Tu wymieniła firmę wielkiej płachty mieszczańskiej.
— Właśnie tam, gdzie mi tak nie poszło z manuskryptami męża... I przepisywania z Akademji i może jeszcze popołudniowe godziny w jakiejś instytucji kursów*wyższych.
— To już pani rzuciła tych socjalistów? — Maryśkę straszliwie nudziła ta rozmowa.
— Musiałam rzucić. Zamało płacili. Zaś mnie chodzi o to, aby móc robić oszczędności.
Bo Zatorska nie dawała za wygraną... Postanowiła „zapracować się“, ale swego dopiąć... Własnym nakładem wyda