Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/325

Ta strona została przepisana.

od którego mrowie ją całą przenikło i — uciekła. Dalej, za domy, z ulic gdzieś za miasto...
Do parku Krakowskiego!!
Nikogo tu już nie było. Szła prędko przez śnieg. Na pochylonych ławkach ścieliła się niezmierzona samotność... Dróg widać nie było. Tonęły niewidocznie w szeleszczącym miąższu wieczornej odwilży. Tu i owdzie na białych trawnikach, — złamane, sterczące resztki jakiegoś wzrostu... Zaś w głębi tego widoku, uwitego z nieprzerwanej przędzy puchów i mgieł spływały zewsząd, z krzaków, z dróg, z okiści, z brzegów rozdeptanej ścieżki, krople nie — obliczone, — jak łzy, których już nikt nie słucha...
Maryśka usiadła nad brzegiem zamarzniętego stawu, przy łódkach, leżących jedna na drugiej, niby białe kromeczki kokosowego orzecha.
— Ach, — tak samo w jej piersiach, w jej sercu drżały nieprzeliczone krople... Tak samo jej życie pochłonął mrok, nigdzie już wracać nie można — tylko przepadać!...
Ktoś wyskoczył z zakrętu ścieżki.
— Cały czas szedłem za panią — śpieszył Adolf, — dopiero tu, w parku zgubił mi się ślad... Już cały ten ogród przebiegłem we wszystkich możliwych kierunkach!...
— Dlaczego pan szedł za mną?! — spytała surowo.
Adolf rzucił czapkę na ziemię i stanął blisko przy ławce. W mięciutkich tchnieniach odwilży słychać było gwałtowny jego oddech, niby falę świeżego źródła, prężącego się w niepewnem ujęciu...
Przeciągły wiatr zatrząsł suchymi drzewami. Posypały się zwiędłe liście, skraweczkami cienia przebiegając po ścieżce.
— Dlaczego pan to zrobił?
Uderzyła Maryśkę niezwykła w tej chwili piękność Adolfa. Chyba tak piękni chłopcy są wyrzeźbieni z marmuru, w cyprysowych ogrodach, na południu?...
— Dlaczego pan poszedł za mną? Co to znaczy?...
— A to, — co znaczy?!? — Wyrzucił z zanadrza swego gimnazjalnego płaszcza dwie róże: — A to, co znaczy?! A to pani Marjo, a to pani Maryśko, — zwisł nad nią, przyciągając za ręce...
Chwilę patrzyła mu w rozpłomienione czarne oczy.
— Pani ukrywa przedemną... Runął na śnieg, objął ją