Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/326

Ta strona została przepisana.

za nogi... — Dlaczego, poco ukrywać?... Dlaczego nie powiedzieć?!... Co pani chciała zrobić, — pani się chciała zabić?!
Kazała mu wstać natychmiast.
Nie. — Póki się nie dowie wszystkiego, będzie leżeć tu w śniegu, u jej nóg, nie ruszy się...
Dalekie, wstydliwe śmiechy, urocze pobłażania przepełniły serce Maryśki. — Więc powiem panu, Adolfie, ale nigdy już potem nie będziemy o tem mówić... — Głaszcząc zmierzwioną czuprynę, klęczącego przed nią chłopca, wpatrzona w głuchą puszystość krzewów, wstrząsana dreszczem starych drzew, opowiedziała mu wszystko, — co mogła zrozumieć niedoświadczona jego dusza...
Że Ciąglewicz ubiegał się oddawna, oddawna...
Maryśka tworzyła tę historię, wśród łez i cichych okrzyków chłopca. Nareszcie prostowała poronioną rzeczywistość. W opowiadaniu zjawiał się ten romans takim, jakim być powinien...
Ciąglewicz odgrywał w tej historji rolę nieokiełznanej siły namiętnej, Maryśka była naiwną postacią, której intencje źle rozumiano, — włącznie aż do tych kwiatów, jakie posłała Ciąglewiczowej na trumnę.
— A dziś on odsyła mi takie same róże i pisze mi w liście...
Adolf garnął się, czepiając się jej sukni.
— Powiem wszystko, ale niech pan siądzie tu obok i na jedno mi odpowie... Poco chce pan wiedzieć to wszystko?...
— Po co?... Bo ślubowaliśmy sobie braterstwo!... Mam prawo!... — Nie wytrzymał jednak jej spojrzenia... Jak mały chłopiec skulił się i skłaniając głowę na jej piersi: — Niech pani pozwoli... — Mam prawo, — szeptał tak cicho, że ledwo mogła była dosłyszeć, — mam prawo, — bo panią kocham...
Maryśka z lekkim uśmiechem powiodła ręką po twarzy Adolfa, rzekłbyś, zgarnąć z niej pragnęła płochy sen... — Ach, dziecko, — dziecko... Więc powiem panu, co „on“ pisze w tym liście... Pisze, żebym została jego żoną...
— A pani?!!...
— Nie zgodzę się.
Ujął ją za ramiona i patrzył w oczy z tak czułem ubóstwieniem, z tak bezgraniczną wdzięcznością. — Zaś potem... Lecz to nie były pocałunki... Przybliżył twarz do jej