Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/328

Ta strona została przepisana.

wiem, że stary jakby zapomniał o wszystkiem, o wszystkich ideach, cierpieniach, sprawach, wyłącznie pochłonięty troską o to, jak przetrwają i jak się przeżywią...
Gdy starzy wygłaszali wieczorem swą pozytywistyczną modlitwę, — piłował „naumyślnie“ cedrowe deseczki... Gdy matka piła kozie mleko, — pił „na złość“ mocną, jak atrament herbatę... Gdy ojciec roztaczał po obiedzie różowe horyzonty, — Adolf lżył Naród za niechęć do zbrojnego czynu i siebie samego za tchórzostwo...
Miał wrażenie, że wówczas ojciec patrzy na niego tym chytrym, podstępnie — dobrotliwym spojrzeniem, jakim patrzy codzień, po biurze, na pełne talerze zupy i swój ulubiony szpik, w dymiącym węźle żył...
O tak, — Adolf przebiegał w myśli wszystkie powieści, jakie czytał w życiu, — o tak, nikomu chyba nie przyszło jeszcze kochać w tak płaskich warunkach!...
Zresztą może to nie była miłość?!... Może to była tylko jakaś szalona zazdrość?... Nieprzytomna zazdrość o każdy ruch i sprzęt, o każdą rzecz?!
I ubóstwienie... Wyobrażał to sobie najprościej: Żeby miała jakiś wygodny pożytek z jego serca!...
Rozpacz i wdzięczność niepojęta na myśl, że Maryśka jest przecież kobietą...
Zapragnął do gruntu poznać to zagadnienie... Pożyczywszy sobie zkądś jakąś anatomję, badał ustrój kobiety, uczył się go... Ma kiszki, żołądek, nerki, — jak wszyscy... Ma piersi, któremi żywiła swego syna!
To znów poczynał mu mierznąć ten szary splot drukowanych flaczków... Adolf zamykał się na klucz, rozbierał do naga i wyciągał się, przyjmując miękkie, rozchylone pozy, jak gdyby sam był kobietą... Albo przejrzawszy „straszną“ talję japońskich kart do gry, z bezwstydnymi rysunkami, którą ukradł był ojcu, — bił się pięściami po głowie...
Wieczorem zaś, siedząc przy oknie, gdy rodzice, obok w pokoju, odmawiali pozytywistyczną modlitwę, — odmawiał swoją, ułożoną do Maryśki: — Brzeg twojej sukni... Krawędź twego serca... Szelest twego ciała... Ty cała... Wszystko, czego nie śmiem pomyśleć...
Przykładał twarz do szyby i powtarzając sobie, że jest nikczemnikiem, hyjeną, tchórzem, — czekał, kiedy wróci Maryśka...
Nieraz czekał tak do późna w nocy. Patrzył cierpli-