Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/329

Ta strona została przepisana.

wie, spojrzeniem, zdało mu się, mocnem, jak pręt, przeganiając obojętnych przechodniów.
Spocone maszyny ziajały na torze, z oddali przypływał okrągły głos kwadransów ratusza. To znów deszcz siepał się o szyby... To znów udręczone spojrzenie witał cichy przelot śniegu... Sygnały stacji biły dźwięcznie, jakby kości metalowe wyskakiwały ze stawów.
Adolf patrzył z wytężeniem pod szary łuk mostu, między tęczowe, zwiewne koła stęsknionej nadziei, które się tam kreśliły, lub beznadziejnie, beznadziejnie nikły na błocie...
Zaś, gdy nareszcie spostrzegł ją, żywą, własną, małą, idącą, a obok niej Ramkiego, jakże walczyć musiał ze sprzecznemi myślami! Bo czego ten Ramkie włóczy się z nią?!?
Wówczas czytywał aż do rana eugenetyczną książkę Athmisa, w której ostatnie pokładał nadzieje... Ale ta hygieniczna zdrowotność, jaką zionęły wszystkie stronnice tej ratunkowej książki, mimo wszelkie wysiłki i mimo wielokrotne podkreślanie wszystkich zboczeń „tutecznego wymiaru wykonawczości“, — nie trafiała Adolfowi do przekonania...
Jeden szelest, pierwszy złowiony odgłos, lub szmer, który przez pokój rodziców dochodził z mieszkania Maryśki, — burzył odrazu wszystkie „eugienetyczne“ postanowienia...
Maryśka nie odrazu spadła do poziomu towarzystwa Ramkiego. Och bynajmniej!
Zaraz po owym spotkaniu z Adolfem w parku krakowskim, postanowiła zostać siostrą miłosierdzia... Ze względu na człowieczeństwo, pokutę, na Zdzicha, a potem także ze względu na utrzymanie.
Ubrana szaro i skromnie, jak przystało na rezerwistkę, pojechała do szpitala. Niech Janina, niech Kałucki coś pomoże...
W końcu doktór, jej akuszer, doktorek, nie zostawi jej na bruku!...
Jechała więc tramwajem przez ulicę Długą, pełna najlepszej nadziei — i wspomnień.
Dopiero u wrót szpitala, wysokich, kamiennych, wobec ogromu tych budynków, ułożonych w groźny kompleks forteczny, opuściła ją odwaga!...
A wewnątrz, — wewnątrz budynku!
Porozpinani żołnierze chodzili gromadami tam i z po-