Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/333

Ta strona została przepisana.

rzystwie Ramkiego, przybita i smutna. Nie mogła już bowiem zaaklimatyzować się w atmosferze tych Kałuckich, Janin i t. d. Rzeczywiście, — jak to trudno wracać z szerokiego świata (Ciąglewicz był bądź co bądź szerszym światem) — na takie ciasne podwórko!
A choćby w domu, co dzień, — czyż nie tosamo?
Jedyną pociechą, jaka ją czekała w domu był list od Adolfa... Nie list właściwie, — a kartka pamiętnika...
Pisał do niej codziennie, nieosobowo, jakby korespondował ze swem przeznaczeniem. Jakim sposobem potrafił zawsze wtrynić jej ten list, nieznacznie pod poduszkę?...
W epistołach tych był całkiem szczery, niczem się nie krępował, o niej naprzykład pisał poprostu — Marja. Zwierzał się też ze wszystkich grzechów pożądania, z miłości, z ubóstwienia... Ze stosunku do rodziców... W pierwszej kartce tłomaczył dość obszernie swe stanowisko. — Stracił rodziców, nigdy nie odzyska, — między ojcem a synem stanęła Ojczyzna, niespełniony wobec Niej obowiązek syna mści się... Adolf jest złym synem Ojczyzny i wogóle degeneratem...
Znajdywały się też w kartkach zwierzenia, których zupełnie nie rozumiała... Z lektury jakiejś eugienetyki... Albo fragmenty z dyalogów Platona. Albo, jakieś mądre zdania z Kubali... To znów wiadomość o przyjeździe kolegow, z frontu.
W pismach tych uważał Adolf za jedyne swe usprawiedliwienie, — że kocha Maryśkę... „Niech, przepada Ojczyzna!... Niech świat stanie w swym biegu...“
Czytała to wszystko zazwyczaj już w łóżku... W każdym razie, jeśli taki młody, niezepsuty chłopiec już kocha, — to szczerze... Chyba taki młodzieniec nie potrafiłby kłamać...
Słuchając długiego gwizdu pociągów, po dniu uciążliwym i szarym czytała sobie te listy, których coraz wyższy stos przyciskał wiernie duński nóż, — z taką przyjemną beztroską!... Kiedyś, małą jeszcze będąc, lubiła cukrzone płatki skórki pomarańczowej do poduszki... Teraz czytała te listy, których treść świeża i młoda miała przecież w sobie coś z zapachu południa i pomarańczy...
Skazana prawie wyłącznie na towarzystwo Ramkiego, cieszyła się nieomal tym dziecinnym papierowym romansem...
Zwłaszcza, że życie waliło po łbie raz za razem, nie żartując, — och bynajmniej!... Choćby taka wizyta, jak dziś u „jej“ doktora!...