Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/338

Ta strona została przepisana.

wiązek ekspedycji tego artykułu, w otwartych cienkich kopertach, wolnych od taksy.
Parę razy odwiedził ją tu Ramkie. Wchodząc w przybytki tego biura przybierał stroskaną maskę głębokiego cierpienia i kroczył ostrożnie, niby pod nadmiernym ugięty ciężarem.
— Na stanowisku, na stanowisku, — dodawał Maryśce otuchy, — to doskonale... Nauczy się pani jednej ważnej, bardzo ważnej rzeczy... Mianowicie, że nic się w życiu nigdy nie kończy... Jedni stracili wszystko, poumierali, we łzach toną, ale i tem musi ktoś zarządzać... Ludzie giną tylko po to, aby drudzy na nich, jak na pustych pęcherzach wypłynąć mogli...
Pokazał jej przy tej okazji kamienną małpę, gryzącą się w ogon po przeciwległej stronie ulicy, na drzwiach Muzeum Czapskich...
— Tak mniej więcej wygląda cała instytucja wojennego miłosierdzia, proszę pani... Więc nie zaślepiać się, a tylko korzystać, korzystać...
Po paru tygodniach odbyła się nareszcie, z dawna przez Ramkiego zapowiadana wizyta „możnych“.
Maryśka została przy swoim biurku przedstawiona wysokiej opiekunce, bogatej wdowie po wielkim śpiewaku, którą uprzejmie oprowadzał po lokalach „Opieki“ gienerał, — ależ tak, — dawniejszy pułkownik, znajomy nieszczęsnego „wuja“ Nastusi!...
Trzęsąc podgardlem, dzwoniąc ostrogami, łuną czerwieni tchnący ze wszystkich podszewek, z lampasem, niby krwawym płomieniem przez spodnie, w cichych aprobatach skrzypiącej skóry, kroczył uroczyście i sztywno, pochylony naprzód, jakby mu miłosierdzie całe w nasadzie krzyża utkwiło.
— Miałam zaszczyt widzieć pana gienerała w boju, — skłoniła się Maryśka.
Kazał sobie szczegółowo przypomnieć tę okazję.
Tymczasem wdowa, w ogromnym kapeluszu na zeschniętych skroniach, z ustami wygiętemi w poszczerbiony sierp, przeglądała łaskawie kolorowe, glansowane widoczki, odrzucając je stopniowo, jak tęczowe karty niezliczonej jakiejś talji. Ruchy jej rąk skrępowane były lakierowanemi smyczami, na których ciągnęły się dwa brukselskie pieski.
— Tak, tak, — teraz nareszcie przypomniał sobie generał dokładnie: Bei Limanowa! Na!... — Wyrzuciwszy sztywne ko-