Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/340

Ta strona została przepisana.

Starała się różnymi sposobami wpływać na nich, pocieszać, coś doradzić, jakoś wyrównać te tarcia...
Karowska opuściła się zupełnie a tysiące „metod“ i porządeczków, za pomocą których osiągała rekord oszczędności uniemożliwiały spokojne pożycie domowe. Roztyła się przytem bardzo, jedząc na zapas rzeczy, których jutro i tak już „po tej cenie nie dostaniesz“...
— Cóż mi pozostaje, skoro mój syn, moje dziecko jedyne, któregom strzegła, jak oka w głowie, — ma kochankę... Ma kochankę, o której nie wiem... Ma, ma, — zwierzała się cicho Maryśce, — i wiesz pani co?... Nie dziwię się tej kobiecie... Taki śliczny chłopiec... Taki niewinny... Widocznie musiał... Tylko ojcu o tem — sza... Za nic na świecie, boby zabił... Do nóg się jej pokłonię, niech tylko wiem, co za jedna... Jak córkę kochać będę... Pani ma na niego wpływ, — dowiedz się pani...
Zaś stary Karowski twierdził poufnie, że syn do wojska ma zamiar uciekać i już szczerze bez ogródek pomstował na polską przeszłość. Czynił to jawnie, w formie spowiedzi z całego życia, w formie długich pokolacyjnych wyznań od których Adolfa piekły uszy, a piersi rozdymały się, histerycznym odbijaniem...
Aż któregoś dnia, — byłto chyba pierwszy dzień wiosny, — Maryśka, jak zwykle po biurze wróciwszy do domu, zastała tu sądny dzień...
Już na schodach słychać było wrzaski i płacze. Przez chwilę namyślała się u siebie, w pokoju, co robić?...
Słychać było tak wyraźnie ochrypły krzyk Karowskiego, płaczliwie gdakanie Karowskiej i glos Adolfa, przecinający, jak nożem. — Nieprawda, nieprawda, nieprawda!...
Nagle, wśród tupotu, mlasków przedziwnych i szarpaniny, niczem dwugłosa syrena, ryknął Karowski i żona naraz...
Do Maryśki wpadł Feluś, wołając: — Biją się, biją się, biją!!...
Zaraz też wpełzł pod kanapę, aby się uzbroić. Wyciągnął stamtąd swą szablę, czerwony kołczan Adolfa i strzały.
— Biją się, — lecę na pomoc!
— Na krok się nie ruszysz, — krzyknęła.
Felek, rozogniony stanął przy drzwiach i przedrzeźniał Karowskirgo: — Kłamiesz, — kłamiesz, — kłamiesz...
Słychać było teraz wyraźnie, że walczący zbili się w kupę.