Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/341

Ta strona została przepisana.

Adolf, wywijając w powietrzu wysoko rękami, odsuwał ich pięścią, oni zaś — parli ku niemu, z obu stron. Wlókł ich, dokoła stołu, wydźwigał do góry głowę z pomiędzy krzyczących ust obojga i wrzeszczał z całych sił: — Nieprawda, nieprawda!!!
— Masz, — masz, — masz kochankę, — powtarzali mu oboje, prosto w uszy, on zaś odwracał głowę to w lewo, to w prawo.
Przyparli go do stołu.
Jednym, szybkim ruchem ściągnął obrus.
Rozstawione już do obiadu talerze, waza z zupą, widelce, noże, wszystko to, ze straszliwym dźwiękiem zsypało się na podłogę.
Gorąca zupa oparzyła Karowskiei cały bok. Adolf wyrwał się i uciekł do swego pokoju. Karowska pobiegła do Maryśki.
Z kosmykami włosów, rozwianymi nad czołem, z suknią, operloną krupnikiem, z kawałkiem papieru, który trzęsącymi się rękoma podsuwała Maryśce pod oczy, — wyglądała jak warjatka.
— Adolf, Adolf, Adolf, — czytaj pani, czytaj, ojciec mu to wyrwał, — czytaj pani!!!
Na kartce, tak dobrze znanego Maryśce formatu, ciągnęło się jedno z tych zdań miłosnych, któremi zwykle zaczynał do niej codzienne swe posłania...
— Chodź pani, ratuj! — Karowska dreptała dokoła, jak wokół kamiennej figury. — Chodź pani, bo go ojciec zabije! Ma kochankę, mój syn ma kochankę i nikt o tem nic nie wie!...
— Pali się. pali się u Adolfa! — wpadł Feluś rozogniony.
Pobiegły tam.
Stary Karowski w poszarpanej bluzce roboczej, opierał się o drzwi i walił w nie wielkim piórnikiem z japońskiej laki. Walił piórnikiem, rękami, nogami, tłukł głową i całym sobą...
Z wewnątrz dochodził odgłos rozbijanych sprzętów i gablotek, a przez szczeliny drzwi i dziurkę od klucza sączyły się cienkie strugi dymu. Czuć było spalony papier i karuk.
— Panie Adolfie, — krzyknęła Maryśka, — jeśli pan jest człowiekiem honoru, zaprzestanie pan natychmiast!...
W pokoju ucichło.
— Czekam pana u siebie!!!