Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/342

Ta strona została przepisana.

Siłą poprostu odprowadziła Karowskich z pod tych drzwi do jadalni.
— Co się tam paliło, droga pani, — płakała Karowska, — co się tam paliło u niego?!...
— Cośmy zrobili — jęczał na kanapie Karowski.
„Wytłomaczyła“ im, by się zajęli Felkiem, a ona już sama pogada z ich synem. Młody młodego prędzej zrozumie... Dajcie mi tylko spokój, wszystko wam później opowiem i kto jest ta osoba, i co za jedna...
Postanowiła za wszelką cenę doprowadzić Adolfa do upamiętania...
Nieznośna woń przypalonego kleju rozchodziła się po całem mieszkaniu. Maryśka otwarła okno. Aż ją zdziwiło, jak prędko robi się wiosna! Tak ostro, tak wyraźnie widać było wszystko w czystem powietrzu.
Nad wieczorem przyszli Karowscy, z przeprosinami. Stary przebrał się, stara w nowym fartuchu.
Przynieśli jajecznicę, bardzo obfitą i kawał suchej kiełbasy... Chleb, — masło... Bo objad się spalił... Skądże pani ma cierpieć za nas... Myśmy już jedli. I Feluś też.
Siedząc obok siebie, patrzyli z żywą troską, jak Maryśka je...
— W dobrem jedzeniu dobra rada, — rzekł Karowski.
— A kto ma czegoś dobrego dokonać, — dodała Karowska, — ten musi mieć siły. — W strząsały nią wciąż jeszcze płaczebne westchnienia.
Gdy nareszcie Maryśka odstawiła talerze, zbliżył się do niej stary, usiadł obok, ucałował pokornie obie jej ręce i zaczął cichym przestraszonym głosem: — Co on tam spalił, droga pani?... Co on tam zniszczył?... Jeśli pani potrafisz, — ratuj nam syna!... Bo, — westchnął głęboko, nieoszczędnie, że aż wszystkie zrosty płuc słyszeć się dały, — bo tu nie o kochanki idzie, ani nie o faramuszki, — ale to jest tosamo... Ten sam poryw ciągle... Na nic się nie przydało, choć tyle razy wskazywałem, — bo to jest ta sama krew, droga pani... Nie wyczekać, zakipieć, polecieć! Oj nie każcie, nie każcie przeżywać na starość tego, co już było w młodości! Jedyny syn, ostatni... A myśmy już dosyć, narodowo, aż nadto dosyć!...
Prosili ją oboje, patrząc w oczy, z obu stron, przytulni i posłuszni...
Adolf zjawił się dopiero o zmroku, z zawiniątkiem pod pachą, śmiertelnie blady...