Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/344

Ta strona została przepisana.

wywołuje wstrząśnienie... Ręce miał zimne, jak lód, ogromnymi oczyma patrzył się i dziwił, dziwił...
— Więc, jakże to, to pan spalił swój chram, któryście tam lepili, gdzieś na tym Sybirze?... Który rodzice wieźli panu przez oceany, i potłukł pan to wszystko, — zniszczył?... A teraz jeszcze w dodatku rzucić pan chce starych?...
Począł gwałtownie wyswobadzać głowę z jej ramion, jak z uwięzi.
— I ja już pana nic nie obchodzę i wszystko pan przerywa?...
Skupił się nieufnie w drugim końcu kanapy. Co przerywam, — szepnął, — co przerywam?...
Nie chciało się jej jeszcze odpowiadać. Wiedziała, że za chwilę powie to słowo, powie je z dobroci serca, — żeby był spokój w domu, żeby się już starzy nie mordowali... Powie je także dla miłego władania... Ale dopiero za chwilę, przedtem jeszcze popatrzy sobie w okno, na ochronkę, na most w ciemnej szarówce, na wieże dalekie...
— Niech pani powie, co przerywam?... Słowo honoru najświętsze, że i tak odejdę. Odejdę na front, słowo honoru, — trząsł się, — ale niech pani powie...
— Jakby właśnie dlatego, że wobec tego słowa honoru było już zapóźno, — rzekła: — Co pan przerywa?... Ależ uczucie, nasze uczucie, Adolfie...
Wyciągnęła ku niemu ramię tak lekko i powłóczyście, zdało się jej, tak pięknym i tak smutnym ruchem, jak się gałązka krzewu przez kraty przegina...
Nie podjął jej ręki, — upadła z powrotem wzdłuż ciała...
— Jakie uczucie? — szepnął. Patrzył na nią rozżarzonymi oczyma, skupiony, zziębnięty... Sine połyski oprzędły mu usta i skronie...
— Adolfie, więc pan mnie nie rozumie?! — Położyła mu obie ręce na ramionach...
Ugiął się, jak pod dotknięciem parzącego ognia i uchylił... — Pani się teraz chce litować nademną!... Ze względu na rodziców!...
Maryśkę cieszył ten upór, niby, niespodzianie, na łatwej drodze napotkana, urocza przeszkoda... — Ależ Adolfie, — czy pan mnie rozumie?... — Szukała jakiegoś świadka na to, co powie, tu w pokoju, w pośród sprzętów...
Niebo już zmierzchło, ledwie jeszcze na krańcach podbite ostatnim blaskiem dnia... W ciemnych głębiach fir-