Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/349

Ta strona została przepisana.

ryśkę po ramieniu, — napracowałaś się wczoraj biedulko, to potrzebujesz...
Przyjemne ciepło rodzinne unosiło się w powietrzu. I tyle słońca. Było już zapóźno do biura.
Maryśka postanowiła dzień ten poświęcić Karowskim. Opowiedziała Karowskiej wszystko, co mogła.
— Tak, tak, to jest pewne, że chłopak chce iść na front... Przysiągł sobie, — dał sobie słowo honoru...
Karowska stropiła się tem ogromnie.
— Czy co, gdzie ma, czy się w kim kocha, czy jak tam, — wynurzała się dalej Maryśka, — tego nie wiem, bom nie pytała...
— A jeśli się kocha, — zaśmiała się Karowska, trzęsąc forsownie wszystkimi fałdami podbródka, — to odbij go tej jakiejś nieznajomej, pani kochana!... Odbij go jej!...
Maryśka, rumieniąc się lekko, wzruszyła ramionami. Było jej bardzo nieprzyjemnie... — Pani daruje...
Karowska skuliła się żałośnie: — Co w głowie matki wszystko nie postoi, byle ratować...
Ułożyły wspólnie, że najlepiej, zwłaszcza w pierwszych dniach, pozostawić wszystko czasowi i o wszystkiem ani słowa ojcu...
Zaczęły się śmieszne, wystawne dnie pokuty... Karowska zmieniła odrazu cały system gospodarki. Otwarły się wszystkie śluzy i upusty śpiżarni, śniadanie sama roznosiła do łóżek, objady zyskały na zawiesistej tłustości, do podwieczorku zjawiły się gęste, wonne konfitury, a na kolacje znów wystąpiło mięso.
Maryśkę „nosiła“ poprostu stara Karowska „na rękach“.
— Nie wstydzę się usłużyć, — mówiła, głaszcząc ją przez kołdrę po nogach co rano, — nie wstydzę się usłużyć komuś, kto mi uratował syna...
Było to aż krępujące.
Stara Maryśce rano, do biura, pomagała się ubierać, chciała nawet pomódz sznurować trzewiki.
— No daj, córuchno, daj, jeśli Feluś może mi być wnuczkiem, to i ciebie za córkę uważać mogę...
Po południu, powróciwszy z biura, zastawała Maryśka Adolfa samego, starzy bowiem zabierali Felusia ze sobą do kina.
Adolf czekał na nią codzień w wiadomej porze powrotu i wciągnąwszy ją za rękę do pokoju, oświadczał radośnie,