Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/35

Ta strona została przepisana.

arcyksiążę, arcyksiężna, trupy, wojsko, policja, minister czy wielkorządca, wojsko, głęboki cios, wszystkie ludy, zadosyćuczynienie, monarcha, dynastja...
Panie chciały widzieć odnośne ustępy telegramów, na własne oczy.
— Jakto więc co? — krzyknęła panna Stanisława. — Więc co? Mamy nie jechać do Zakopanego? Przecież koncert!
— Będzie awantura, — zacierał ręce Zatorski, — będzie chryja, jakiej świat nie widział!...
— A co sobie robią wzajemnie państwa, jak sobie książąt mordują? — spytała panna Janina.
Przeciął wszystko zdecydowany głos pani Maryśki: — Chodźmy do domu... Lepiaj siedzieć w domu na taki czas... — Zbladła bardzo. — Co sobie państwa robią? — Będzie jakaś wojna... — Zdzich! Feluś!!
— Do domu, do domu — zawołały wszystkie kobiety. I po chwili, niby ptaki do odlotu skrzydła, trzymały już zamknięte trójkąty ramion, powyżej głów, przy kapeluszach.
— A Feluś! Feluś! — zaniepokoiła się pani Maryśka. — Nigdzie go niema... Ten chłopak zawsze...
Uczuła wyrzuty sumienia, tembardziej, że nagle coś zmieniło się we wszystkiem... Jacyś niewidoczni dotychczas goście wychodzili z restauracji szybko, nie oglądając się na nikogo.
Ktoby mógł przypuścić, że taka mała buda tylu łudzi może pomieścić!... Teraz tłoczyli się przy furtce, czarną gromadką, w śród której odcinały się wyraźnie białe kwadraty nadzwyczajnego dodatku... Kilku kelnerów (ależ komu oni usługiwali, nikt ich nie widział dotychczas) śmiejąc się głośno, ubrało na fraki narzutki i poszło.
Poszli, żegnając się z gośćmi uchyleniem kapelusza, jak prawdziwi znajomi.
— Gdzie Feluś? Jeszcze zabłądzi gdzie?!
Przez ogródek przebiegły razem cztery stare pomywaczki i stanęły na płocie.
— Czy może panie widziały gdzie, — mały chłopczyk, w białem ubraniu, słomkowym, dużym kapeluszu?... Bawił się kółkiem...
Żadna z nich nawet głowy nie odwróciła.
Pani Maryśka z Janiną i Stanisławą poszły go szukać. Przecież nie wyszedł za bramę... Szybko brodziły przez wy-