Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/354

Ta strona została przepisana.

gnął, by wszystko było własne... Całe osobne życie, które ich wiąże, — a o którem nikt z niepowołanych nie będzie mieć najmniejszego pojęcia...
Mieli też swoich opiekunów... Patronką ich była „kobieta z łasicą“ Leonarda da Vinci, z muzeum Czartoryskich... Ona też zapewne, temu kto ją kochał, mówiła „ty“ a on jej pani...
Była ich patronką za swą piękność, spokój i za to, że trzymała na ręku małe białe stworzonko, — niby w smukłych, różowych palcach płateczek śniegu...
Za to i za coś jeszcze...
Raz bowiem, — w sali nie było nikogo... Słońce się pieniło jasnością za zakratowanymi oknami... Adolf podziwiał długo z Maryśką te piękne obrazy... Tak piękne... Nagle słodycz niewysłowiona zalała mu piersi. Ukląkł, uniósł suknię Maryśki... Tak, aby jej cudne, zręczne nogi widzieli wszyscy klasyczni święci z obrazów, wszystkie damy, wszyscy przodkowie polscy i tych kilku królów i tych kilku męczenników, szklących się w brunatnym sosie...
„Dama z łasicą“ widziała, jak Adolf całuje swą panią wyżej kolana w „pasmo zorzy“, to jest rąbek gładkiej skóry między pończochą a odwiniętym spadem koronki...
Dopiero teraz dobrze im jest, — śmiał się do ucha Maryśki gdy się „udało“ i znów oboje stali spokojnie przed jakiemś, „Poselstwem Polaków do Konstantynopola“... — Dopiero teraz wiedzą te szanowne zabytki, czego się mają trzymać...
Zdaniem Adolfa wszystko, co nie widziało ich pocałunku, nie wiedziało czego się ma trzymać...
Jakże więc ogromne mieli obowiązki... Musieli rozumem swej miłości obdarzyć wszystkie stare i godne miejsca i mury Krakowa...
Musieli, trzymając się w mroku pod ręce, przejść ulicę Kanoniczą... Pomiędzy tymi domami, które są tak stare i stylowe, że głos pocałunku zatrzymują w swych ścianach do dziesiątego pokolenia...
Musieli się chować za ciężkie bramy domów tej ulicy, krzyżowane kratą żelazną, albo dźwigające całe nieba umarłych gwiazd, — bo czyż nie tak patrzą te stare ćwieki?...
Musieli mroku tych korytarzy dotknąć cichym skrzydłem spłoszonej rozmowy, by mógł spokojnie czekać aż odejdą, aż nie wrócą, aż przyjdzie tu znów kiedyś, kiedyś, taka para jak ty i ja...