Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/356

Ta strona została przepisana.

— Pamiętasz, jak biegłeś tymi schodami pośpiesznie, — pamiętasz?...
Lecz nie myślała o Adolfie, — a o mężu... I o mocnych, gwałtownych jego krokach...
— Pamiętasz, jak czekałeś na mnie we drzwiach cmentarza, w śniegu, na Salwatorze? — pytała całkiem naga w łóżku. stąpając lekko, bosą stopą po jego gorących ustach, — pamiętasz?...
A gdy olśniony jej słodką pamięcią podsuwał się wyżej, a gdy najżarliwszem ubóstwieniem zwiedzał jej gładkie, prężące się ciało, myślała z przewrotną uciechą o rzeczach minionych... W miarę tego rodziła się w niej zmysłowa, straszna bezwzględność i okrutna niezaspokojona niczem, potrzeba dosytu...
Nie było już wtedy żadnej miary łask, nie było końca i mety miłosnego trudu...
— Czem jesteś? — pytała, gdy tracił już oddech... — Czem jesteś, — nastawała, ciągnąc go swobodnie za włosy.
Zaś, gdy nieprzytomny już z pożądania, tulił się w nią, szepcząc, że test niczem i gorzej, psem tylko psem, — oczy jej stawały nieruchomo w najszczęśliwszem przerażeniu rozkoszy...
Wpatrując się w okno, zanurzona biernie w niewolni — czem jego ubóstwieniu, powtarzała z uśmiechem: — Jakiego mam cudnego psa...
A patem nagle, rzekomo znudzona, ściągała z Adolfa odzież, powoli i obojętnie...
Drżał ze wstydu...
— Tak wygląda moje stworzenie, — śmiała się głaszcząc jego twarde, lśniące piersi. — Tak wygląda mój paź... Tak wygląda mój paź schyłkowy...
Słowo „schyłkowy“ napełniało go jakimś szaleństwem szczęścia...
— Tak wygląda mój skaut, — mówiła, spoczywając małą, wzburzoną piersią na sprężonych jego udach...
A kiedy z pod jego powiek zaczęły spływać pierwsze łzy rozkoszy, gdy sztywne ciało Adolfą rozwiązał już bezwład uniesienia, głaskała go po ramionach, szyi, twarzy i piersiach, jak się głaszcze dzieci po zimnej kąpieli.
Wtedy, przejęty wstydem, zsuwał się w nogi łóżka, zwijał w kłębek, twierdząc, że tu będzie czuwać, że tak będzie strzedz...