Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/357

Ta strona została przepisana.

Patrzyli oboje na ciężkie, czarne, brzeżone czerwonym skrajem ognia lokomotywy, które, niby dyszące, głowy olbrzymich wężów, wlokły za sobą długie rzędy wagonów... Czasem pieśń się z pociągów wyrywała nieznana, obca, ponura... Czasem w otwartych flankach wagonów roiło się od zwabionych zarysem miasta żołnierzy, którzy kłębili się po nocy, podobni do ogromnego, żelastwem lśniącego, robactwa...
Nad ranem zaś rysowały się całkiem wyraźnie, ustawione na lorach graty i ostre garby dziwnych sprzętów wojennych... Patrząc na nie, Maryśka i Adolf rozczulali się przeznaczeniem strasznych dróg wojny, które, tę oto glinę, przyschniętą do kół, gdzieś na Litwie, czy na Wołyniu, — miecie teraz i gna do Włoch, czy też na krwawą ziemię starej Flandrji...
Mieli teraz w domu nieograniczoną, nieomal swobodę...
Stary Karowski czytał już codziennie pamiętnik syna i cieszył się jego nawróceniem. Karowska była jaknajlepszą babcią dla Felka, a ze względu na starego, przeniosła syna łóżko potowe do jadalń1. Starzy spali w dawnym pokoju Adolfa, a Feluś bardzo często razem z nimi. Malec też niewiele przeszkadzał, bo po każdej gwałtowniejszej nocy następowała dłuższa przerwa...
Maryśka nie chciała wyniszczać Adolfa, on zaś onieśmielony i zawstydzony chciał zawsze „potem” składać nowe dowody zupełnie idealnego uczucia...
Wówczas pragnął towarzystwa, ludzi, szumnego otoczenia i blasku.
— Jak sobie pomyślę, że „oni“ nic nie wiedzą, że patrzą z zachwytem na panią, na moją panią i nie śmią jej nawet dotknąć, — a ja....A ja...
Tryumf był zupełny, gdy się Adolf przekonał, że nawet blask oręża, zasługi i sławy, nie może mu odebrać Maryśki...
Poznajomił ją bowiem ze swym rannym kolegą, oficerem. Tymczasem okazało się, że się już znali...
— Ale skąd, gdzie?...
Z plant, całą gromadą zbrojną i dźwięczącą ostrogami poszli do Drobnera.
— Ostrożnie moi państwo, — śmiał się któryś z oficerów, — widać znów narodowa rocznica, czy okazja... Patrzcie stolik, — znów kwesta...