Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/36

Ta strona została przepisana.

soką trawę klombu, przez szpaler jakichś porzeczkowych skrzatów.
Całe towarzystwo niecierpliwiło się już...
Jedyna pociecha, — pomyślała podczas tego zmartwienia pani Maryśka, widząc płatniczego przy stole, że każdy płaci za siebie... Mój Boże...
— Ależ tu leży!! — Pierwsza spostrzegła chłopca panna Stanisława. — Niech pani spojrzy, co za ślicznotka!
Feluś spał pod starym zeschniętym pniem, między strzelistemi gałązkami wilka, złożywszy głowę w słomkowym kapeluszu, jak w złotej aueroli. Policzki miał rumiane; określone od góry cieniem rzęs, złączone u dołu czerwonym wężykiem ust, zdały się wydawać złotawy blask. Białe ubranko mieniło się w łatach słońca i cienia, płatkami ametystu i śniegu.
Zbudzony chłopiec przestraszył się.
Maryśka wzięła go na ręce.
— Chodźmy już, chodźmy, — domagały się panie. — Mężczyźni udawali zrównoważonych i wzruszali ramionami.
Panią Maryśkę irytowało do najwyższego stopnia, że Ździch wcale się nie niepokoi, a przeciwnie dalej żartuje i bawi towarzystwo. On zawsze musi bawić innych swoim kosztem... — I po co?! To już tak teraz jest nie na miejscu... Ach, tak nie na miejscu...
W szyscy goście wychodzili juź z ogródka. Nawet stary, opasły redaktor i wdowa po śpiewaku. W skośnem słońcu, do pół przykrytym chmurami, połyskiwała jej cytrynowa twarz, tak złowrogo... Z tyłu uroczyście kroczył Ciąglewicz.
Nareszcie znaleźli się na szosie. Ostatni, za panną Janiną, zamykał furtkę Smolarski. W półobrocie, szybko mu mignął przed oczyma stół poplamiony winem, zmięty obrus, kilka wywróconych krzeseł, kilka drzewek i stare zakurzone lampiony, podrygujące żałośnie pod gałęziami.
Dążyli jak najspieszniej do tramwaju, mijając tłumy przechodniów, śpieszących ku miastu. Widać było, jak jedni powiadają drugim, jak nagła wiadomość prostuje zgięte plecy kobiet a głowy mężczyzn zadziera ku górze. Kobiety stawały w poprzed drogi, ręce splótłszy na podołkach i palce... Panowie szerokim ruchem rozwagi przekładali nowinę z ręki do ręki...
Tylko dzieci wrzeszczały jak zwykle, w rynsztokach.
Na zakręcie ulicy zauważyła pani Maryśka zdaleka, żonę Zatorskiego, z trzema chłopcami.
Zatorska szła gościńcem, pokonywując widocznie wielki