Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/360

Ta strona została przepisana.

Adolf się zarumienił po białka, Maryśka zrobiła się dostojnie ciężka i nieruchoma, jak z betonu...
— To niepotrzebne, — niepotrzebne, — mówił do niej w zaufaniu Smolarski, utwierdziwszy swe mgliste źrenice tuż pod zwisłemi powiekami: — Bo, proszę pani, — cóż?... Albo jest sakrament, — albo ludzie ze sobą żyją jak „psy“?... No więc, skoro ja już się ożeniłem, przeszło cztery tygodnie temu, to, już od czterech tygodni — jest sakrament... Wolę to sam powiedzieć od razu, prosto z mostu, — prosto z mostu...
— I jakże się pan czuje? — spytała nareszcie, przejęta nieopowiedzianym niesmakiem i zgorszeniem...
— Jak się czuję? Nic, — doskonale. Bo to zależy: — Jedni uważają, że dla wolności trzeba burzyć, a inni znów omurują się i tak dopiero zdobywają swobodę... Ja osobiście nie widzę żadnej różnicy... A pozatem cóż?... Bankructwo haseł, bankructwo wiary, bankructwo szkoły, bankructwo wychowania...
Nie mógł wymówić tego słowa „bankructwo“ a biło ono z jego dziąsła malutką, gęstą falą niedołężnego pogłosu...
— Więc co? — żachnęła się Maryśka. — Więc pan, żeby pomniejszyć bankructwo...
— Ależ nie, — przeczył, — ja tylko z osobistych względów... Jakiś dom, jakiś swój własny dcm... I żebym w nim miał spokój... — Uśmiechnął się tak blado. — Moja żona wszystko najgorsze ma już po za sobą...
Utkwił surowe, badawcze spojrzenie w oczach Maryśki. — Wszystko najgorsze ma już po za sobą... To jest duża gwarancja spokoju na przyszłość, — wie pani?...
Och, — jakże już stąd iść chciała Maryśka, choćby do domu...
Śledzący ją Adolf miał wrażenie, że jej wstyd za niego, cywila, podczas gdy tamci inni...
— Wstydzi się pani mnie, — rzekł, gdy chwileczkę zostali sami...
— Kochany trzpiocie, — uśmiechnęła się do niego, tak pobłażliwie i serdecznie, że rumieńce radości wykwitły mu na policzkach...
Całą gromadą przeszli do restauracji Grandu. Tu znalazł się Ramkie ze swym kuzynem, dyrektorem Maryśki i jeszcze jacyś panowie, dostawcy wojskowi, czy coś w tym rodzaju, niezmiernie bogaci i za wszystko płacący...