Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/362

Ta strona została przepisana.

mem odzież! Już przed samem pójściem do łóżka, już w koszuli stanęła sobie jeszcze w oknie, — ważąc leniwie jakiś namysł... Iść, — czy zostać?...
W głowie huczało jej wino, tuż przed domem dudnił, na torze transport wojskowy. Rozbudzeni żołnierze śpiewali jakąś pieśń nieznaną...
W którymś wagonie zobaczono ją widocznie... Z czarnej czeluści towarowego wozu wychylił się gęsty pęk dłoni, potrząsający czapkami, kwiatami, słomą, wiechciem... I jakby plaster głów, jedna przy drugiej, — wrzeszczących namiętnie, zapewne coś obrzydliwego...
Nie odchodziła od okna... Gdzież się ma śpieszyć?... Może się jeszcze „przedtem“ coś stanie?... Trzeba zaczekać...
Świt wolno powstawał od strony Podgórza, widać już było różowe zarysy kominów fabrycznych. Światła latarń paliły się mętnie, podobne raczej do żółtych wystrzyganek, — niż do płomieni...
Pod lukiem mostu, niby pod brwią szarą, zarysowała się blada powieka ulicznej pustki...
Może się jeszcze coś stanie, byle co, cośkolwiek i Maryśka zaraz się położy...
Znów nadciągnął pociąg, tym razem bez ludzi, wiozący dobytek i sprzężaj wojenny.
Z miarowym stukiem kół, mijały na platformach połowę piekarnie, automobile, jaszczyki, karabiny maszynowe i armaty. Wlokło to się bez końca, jak rząd garbów przedziwnej karawany, niknącej zwolna w pomarańczowych oddalach świtu...
Pokój napełnił się znów ciężką, kwaśną chmurą dymu...
Już nie oglądając się po za siebie, w koszuli, niby mglisty cień, wyszła Maryśka na korytarz... I dalej... Do przedpokoju, skąd drzwi uchylone prowadziły do jadalni...
Adolf napewno nie słyszał, tembardziej że całe mieszkanie huczało od tętentu wagonów... Przez dziurkę od klucza zobaczyła z radością, że właśnie on też podnosi się ostrożnie z pościeli, — wstaje...
Weszła na palcach...
— Nie bój się, nie bój, — szeptała, pochylając go z powrotem na łóżko.
— Chciałem, — dyszał, wpatrzony w nią rozszerzonemi