Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/363

Ta strona została przepisana.

źrenicami, — właśnie chciałem przyjść do ciebie, pożegnać się, zobaczyć cię raz jeszcze i iść w świat... Bo ty mną gardzisz... Tamci się biją, giną, — a ja...
— Ogrzej mnie, — mówiła Maryśka frasobliwie, sadowiąc się na jego połowem łóżku, — nie gardzę, jestem tylko trochę smutna, zmęczona i trochę pijana... Nie gardzę, wszędzie jest tasama wojna, — szeptała, skubiąc wargami jego uszy, — nikim nie gardzę...
Zaś, gdy cichutko się stulili, niby dwa skrzydła tego samego motyla, śmiała się: — Tasama wojna, tensam obóz, mój miły Aaa, patrzże, śpimy na twoim łóżku polowym... Nie bój się, jeszcze i ty będziesz bohaterem... Będziesz, będziesz, jak tylko ci pozwolę...
Znów sunął nowy pociąg. Wielkie rzuty pogłosu szarpały się między murami, do pokoju wraz z ciemną chmurą dymu, wpadł dziki śpiew żołnierzy.
Maryśkę rozdarło nagle straszliwe pożądanie i w tym krzyku, huku, dymie, — szarpiąc obiema dłońmi czarne włosy Adolfa, oddała mu się pierwszy raz tak, jak kobieta oddaje się mężczyźnie...