Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/366

Ta strona została przepisana.

od owej nocy, gdy mu się pierwszy raz rzeczywiście oddała, — stało się coś...
Chwilami miała pewność, że to się wtedy stało, to znów próbowała się jeszcze ratować złą rachubą czasu, jakąś pomyłką, może zaziębieniem.
Byłoby straszne, — jeśli rzeczywiście Adolf... Nie można mieć przecież dziecka, — z dzieckiem...
Delikatnie, w różnych osłonkach wspomniała mu, coby powiedział, gdyby... I czyby chciał...
W odpowiedzi przytuliwszy się do niej jeszcze goręcej: — Cóż znowu!... Nigdy mu to nawet na myśl nie przyszło.
Wydało się Maryśce, że Adolf śmieje się bezmyślnie, że poprostu beczy, jak ciele... I właśnie naprzekór, po tym głupim śmiechu, poddała mu się jeszcze zupełniej.
— Rozerwij mnie, rozszarp, uduś!...
Dała się szarpać, kazała się bić i poniewierać, — a kiedy Adolfa ogarnęła już istotnie dzika, nieprzytomna furja, gdy gniotąc jej ręce, rzucił ją sobie do nóg, zaczęła całować i łzami oblewać jego dłonie...
Właśnie na drugi dzień odjeżdżali oficerowie na front i miało się jeść z nimi wspólną kolację w Grandzie.
Byli Smolarscy, Ramkie, jeszcze parę osób z miasta.
Nawet Zatorska była proszona, ale nie przyszła.
— Nie może, nie może, — tłómaczył Ramkie, któremu powierzono zaproszenie jej, — dla niej zadrogo...
I opowiadał Maryśce rozwlekle, jakie skąpstwo ogarnęło teraz Zatorską... Składa na ten tom, — ale to, proszę pani, beczka Danaid, nie tom. Pieniądz leci w dół, a cena papieru w górę, — co uskłada, to zamało, beczka Danaid...
— Więc cóż z tego, cóż z tego, — Maryśkę niecierpliwił ton Ramkiego i wogóle cała kwestja Zatorskiej.
— Z tego nic, — zacierał Ramkie urzędowo ręce, — tylko dramat coraz większy...
Dość miała dramatów, pełno ich było wszędzie, widziała je tu przed sobą dokoła... Smolarski, — mokry dramat, Ramkie, — żydowski dramat, Adolf, — młodociany dramat, a w niej samej, żywej, — w jej wnętrznościach, może się też już lęgnie macierzyński dramat...
— Dlaczego pan kracze panie Ramkie?... Odrzuciła w tył głowę gwałtownie, jak młody koń. — Dlaczego pan zawsze jakieś smutki wywleka? Jest światło, — powiodła spoj-