Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/369

Ta strona została przepisana.

Oczy trzymał utkwione w zmiętej serwecie, leżącej na podłodze.
— Pani mnie rozumie... Trzeba przyjaciół podtrzymywać... Ja wiem, że żona moja... Słowem, za tę serdeczną rozmowę... Słowem dziękuję pani za żonę.
Maryśka zdziwiła się niepomiernie.
Wielkie znużenie legło na twarzy Smolarskiego.
Już przy samym wyjściu, w drzwiach, nie mogła wytrzymać Maryśka i odwróciła się, by popatrzeć na Ciąglewicza.
Siedział chmurny i tęskny, z ręką zatopioną w długich kasztanowatych włosach. Trzymał ją na nich, jakby na strunach jakiejś harfy, myślącą i omdlałą... Generał obok... Generał niósł złotym galonem rękawa, ku czarnej głębi otwartych ust, kieliszek czerwonego wina. Marszczył czoło od srogiego namysłu, a oczy utkwił w dal, jakby tym winem czerwonym spełniał jakąś wielką ofiarę.
Bóg wojny, — przeleciało Maryśce przez myśl dawne wspomnienie.
— Maa? — spytał Adolf, gdy zostali sami. — Chcesz się wyprowadzać od nas?
Nie miała zupełnie tego zamiaru, ale nie odpowiedziała.
W milczeniu doszli do domu. Wszedł za nią do jej pokoju.
— Maa? — powtórzył, — chcesz się wyprowadzić od nas?... Dlaczego mówiłaś z Nastką o pensjonacie? O cenach?
— Nadzieja, że Nastka może coś poradzi „na płod“ napełniła Maryśkę przekorą i poczuciem niezmiernej wyższości wobec Adolfa.
— Nie wiem, — odrzekła, — a gdyby?... To co?...
Stanąwszy przy oknie, słuchał jak się Maryśka rozbiera. Chłonął chciwie malutki głos odpinanych zatrzasków, szum spadających sukien i oschły chrzęst zdejmowanego gorsetu.
Okno wychodziło na klasztor Jezuitów, przestronny ogród, na ogromne drzewa i kościste zręby kościoła. W stalowym błękicie letniej nocy rysowało się wszystko tak wyraźnie...
Adolf miał wrażenie, że ostatni raz patrzy na ten zakątek, który tylekroć oglądali wspólnie, po wielkim wyczerpaniu słodkich spotkań...