Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/375

Ta strona została przepisana.

stoletnią jałóweczką ze dworu, świeżą, głupią, na serwatce chowaną...
Maryśka, doszła do przekonania, że chyba nie pozostaje jej nic innego, tylko iść do doktora...
W wielkiem zdenerwowaniu tych gorzkich postanowień zbliżała się do domu. To, co zoczyła, otwarłszy furtkę, wydało się jej nie rzeczywistością, a jakby przypowieścią, minioną dawno sielanką, jakimś haftem wyrocznym, jak te gobelinowe sceny, co wiszą w katedrze na Wawelu...
Karowski, podobny do żebraka, w starej aresztanckiej kurcie plewił grzędę, raczkując wolno, wzdłuż zielonych, niby w marmurze rzeźbionych kielichów rozłożystej kapusty... Naprzeciw z ochronki dolatywał śpiew dzieci i mięszał się ze śmiechem Felusia... Feluś w granatowem ubranku stał na schodach oficyny i powodowany rękami Adolfa strzelał z trzcinowego luku do białego foksa, który biegał po podwórku.
Maryśka zatrzymała się przy furtce z ogromnym żalem... Pragnęłaby, żeby teraz wszystko w słońcu więdło, umierało z posuchy, jak ona, — tymczasem wszystko się cieszy...
Głowy chłopców, pochylone nad lukiem, jedna przy drugiej, były śliczne: — Dzień i noc... Złote włosy Felka i czarna czupryna Adolfa... Z profilu, — całkiem, jak na medalach pamiątkowych, wybitych na cześć zapomnianego już całkiem uroczystego wjazdu...
Stary dziad pełznie wzdłuż grzędy, z daleka śpiewa chór dzieci, na moście pociąg szybuje w słońcu, ci znów, niby amory puszczają strzałę za strzałą... Zaś między sztachetami, przewija się śnieżny pies...
Gorzkie pobłażanie ogarnęło Maryśkę. Zachciało się jej też być tutaj z nimi, też strzelać i śmiać się, — z czarnym lękiem w sercu... Ominąwszy więc przelatujące strzały, podeszła wolno do chłopców.
— Strzelaj, Felusiu sam, pokaż mamusi, jak potrafisz, — Adolf, podając mu z kołczanu nowe strzały, zwrócił się do Maryśki: — Ach, Ma, rodzice jeszcze nic nie wiedzą, — śmiał się zalotnie, — cóż można zrobić z takim chłopcem jak ja, bez matury!? Najlepiej oddać go do wojska... Wtedy może i ze mnie będą ludzie?!...
Już są z ciebie ludzie, — pomyślała niechętnie, — zdaje się