Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/377

Ta strona została przepisana.

za to, — mówił przychwytując wargami gładką skórę jej bioder, — za to, że zrobiłaś ze mnie człowieka... Dzięki tobie pójdę nareszcie właściwą drogą... Nie?...
Potwierdziła skinieniem głowy.
— Tylko żal mi strasznie, że już teraz my razem, niggdy... Ale jeszcze ostatni raz... — Począł ją przyciągać, łowić w uściski, i całować całe ciało...
Wreszcie rzucił się na nią i obejmując ze wszystkiej mocy, szukał jej ust. Usuwała je obojętnie. Nie mogąc tego pojąć, podniósł ją ku sobie, tak, że twarz jej znalazła się w promieniu lampy elektrycznej, świecącej z toru.
— Dlaczego nie chcesz, — pytał, — dlaczego nie chcesz?!
Twarz Maryśki, powleczona poświatą, miała teraz urok zjawy...
— Nie rozumiesz mnie „Ma — a“... Ach, — całkiem mnie nie rozumiesz...
Wysunęła mu się z rąk. — A czy ty mnie rozumiesz Adolfie, czy myślisz o mnie poważnie?... — Skulona usiadła na poduszkach, Adolf leżał poodal, nisko, opierając czoło o jej uda.
— Mój kochany, wielkie historje, wielkie subtelności, matury, — wojenka! — Zaśmiała się ironicznie. — Może mi jeszcze raz opowiesz wszystko o zbiorach, o chramie, o motylach, o Piłsudskim... A czy ci kiedy przychodzi serjo na myśl, co się ze mną dzieje?... Ogromna sztuka — pójdziesz sobie do wojska! A tu co, — kto będzie wychowywał twoje dziecko?!?
— Jakie, gdzie?! — krzyknął Adolf.
Wzięła go za rękę i położyła ją sobie ostrożnie na brzuchu...
— Gdzie?... Tu ono jest, mój kochany... Już jest tu, jest...
— Dlaczego, dlaczego, — miotał się bezsilnie, — skąd, skąd?!? To pomyłka!!
— Ładna pomyłka... — Maryśka obrażona śmiertelnie, zamilkła...
— Więc co będzie?... — Przytulił się do niej całym sobą, — co będzie, powiedz „Ma“?...
Zaczął ją prosić, pieścić, jakby się temi pieszczotami dało to odrobić i cofnąć... — Co można na to poradzić, Ma — a?...
Patrzyła z bólem i obrzydzeniem na ten strach i niepokój...
Adolf dotykał bojalźiwie całego jej ciała, jakby w poszukiwaniu tej fatalnej rzeczy...