Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/38

Ta strona została skorygowana.

Kałucki zniecierpliwiony już i zły, podał Zatorskiej szorstko dodatek nadzwyczajny.
Rozejrzawszy się bezbronnie na wsze strony, oparła rękę na ramieniu Zatorskiego. — Ach więc znowu coś nowego...
Zostawili ją na środku ulicy z białym prostokątem gazety na piersiach, opartą o męża. Chłopcy nie rozumiejąc o co chodzi, skupili się około rodziców.
— Grupa, rzeźba, Laookon, Cios, czy jak, — ostatecznie chodźmy, jedźmy — mówił po drodze Kałucki.
Nareszcie nawinął się tramwaj. Towarzystwo kolejno się kruszyło na przystankach. Każdy szedł w swoją stronę. Im głębiej wjeżdżali w miasto, tem większy robił się tłok.
Publiczność gadała w dużem podnieceniu, świstki zadrukowanego papieru szły z rąk do rąk, szeleszcząc pod nogami. Obracały się białym wiechciem w kołach dorożek, wiatr je podchwytywał, dźwigając leniwie ku parterowym oknom... Albo w smudze kurzu leciały za tramwajem, skacząc ostrymi rogami po bruku.
Niebo się nasunęło zwaliste i ciężkie, nisko, nad dachy. Fioletowe i pomarańczowe pręgi mrocznego blasku legły na ulicach.
Zdzich z żoną wysiadł w rynku. Miało się już ku zachodowi. Przekrwiony czerwienią ratusz sterczał groźnie ku niebu z starego pospólstw a bruków. Odwieczne rany, blizny i szczerby wieżycy lśniły w pochyłem słońcu.
Gęsty tłum przewalał się po chodnikach, zaś w oknach wysokich domów łamał się zachód krwawym kryształem...
Z pod pałacu pod Baranami biegło kilku chłopaków ku Sukiennicom. Lecieli, wymachując płatami gazety, które zdaleka, podobne były do białych nadłamanych skrzydeł...
Dziwny strach ogarnął Maryśkę, gdy wysiadła z tramwaju... Tyle obcych ludzi, obcego ruchu, obcych spraw...
Zdzich polecił jej iść do domu. Sam musiał jeszcze wstąpić na wykład do Uniwersytetu Ludowego, — takiej trochę uroczystej piły, ale nie potrwa dłużej, niż godzinę...
Jak się coś ważnego dzieje, to ty zawsze musisz być po za domem! Zawsze sobie wtedy właśnie coś takiego wyszukasz!
Nic się jeszcze nie dzieje.., — Wzruszył ramionami... — Nowiny takie, czy owakie, a zobowiązania — zobowiązaniami.
Powoli znikał mu w tłumie biały kołnierzyk Maryśki i błyszczący na plecach, fijoletowy jedwab. Jeszcze prędzej