Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/381

Ta strona została przepisana.

Schowała się pod kołdrę, zakryła sobie nią twarz, aby nie słyszeć... Wstręt nią wstrząsał... Doktór, doktór, — jedyna rada...
Układała sobie to zdanie mądre, chytre, oparte na tem, co kiedyś mówili z nim, z doktorem, we dwoje: „Czy pan doktór przypomina sobie, co mi powiedział kiedyś na początku wojny, gdyśmy się spotkali w kawiarni“?...
Powtarzała to zdanie, by się go nauczyć na pamięć... „Co mi powiedział na początku wojny, w kawiarni“... Truddno było chyba sprytniej zacząć tę rozmowę... Ale, jak ją skończyć?...
Jeszcze raz wysunęła głowę z pod kołdry, nie pamiętając już zgoła, czy to na jawie widzi, czy śnij: Różowe promienie słońca płynęły z czystego nieba, a w pośród nich, jak źródło, bił wciąż głośny, serdeczny płacz Adolfa...
Obudziła się późno, — ktoś wszedł... To Karowska!!.
Maryśka chciała udać, że śpi, — ale już się nie dało... Usiadła więc na łóżku. Karowska kroczyła wolno przez pokój... Posuwistym, niewstrzymanym krokiem wieży oblężniczej... Jej ciemne oczy i duże dziurki od nosa zdawał się rozszerzać dostojny gniew... Usta zwierały się nieruchomo. Nic nie mówiąc, postawiła na nocnym stoliku torebkę z gorczyczą, przyniesioną ostentacyjnie na japońskim talerzyku...
Twarz Maryśki oblały rumieńce... Wzięła do rąk talerzyk... Wymalowane były na nim ibisy, w jakichś powykręcanych pozach... I dopiero gdy Karowska była już z powrotem przy drzwiach, — rzekła tak spokojnie, że aż ją ździwił dźwięk własnego głosu: — Może pani wywiesić kartę na mój pokój... Zapłacę do pierwszego, ale w tych dniach już się wyprowadzam...
Karowska, po krótkiem wahaniu, zbliżyła się znów do łóżka... Chwilę stała bez ruchu nad Maryśką, a potem nachyliwszy się krzyknęła: — Tfy, tfy, tfy!!! Teraz dopiero tak jasno przedstawiło się wszystko Maryśce: Te różne rozmowy i ów fartuch wtedy, w lustrze... Wyskoczywszy z łóżka, schwyciła Karowską za rękę: — Tylko bez tego, moja pani! Boś pani sama ułatwiała!!...
Karowska żegnała się znakiem krzyża tak nieszczerze, że ostatnie wątpliwości Maryśki rozwiały się..
— A pani wie, moja stara pani, jak się to nazywa ułatwiać tak?! Stare stręczyciele!! Stręczyciele! — krzyknęła z całych sił, — nie mogąc już wytrzymać.