Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/382

Ta strona została przepisana.

Karowska, zgarbiwszy plecy, zasłaniając się, wyszła.
Omal, że się niedobrze nie zrobiło Maryśce... Tylko, że mimowoli spojrzała do lustra. W długiej koszuli nocnej, z podkrążonymi oczyma, zgrabna i biedna, czyż nie była podobna do madame Butterfly?...
Postanowiła ubrać się starannie i iść na miasto. Do Smolarskich, zamówić pokój, Ramkie niech pomoże przy rzeczach i do doktora...
Zostawiwszy Felka u Zatorskiej, poszła do konserwatorjum, umówić się z Ramkiem. Koniecznie potrzebowała jakiegoś towarzystwa... Ramkie może jeszcze najmniej ją drażnił... Sprawiało jej bolesną, okrutną przyjemność, że to właśnie on, ten śmieszny, rudy żydek będzie towarzyszyć, być może ostatnim już dniom jej życia...
Nakłamała mu całą furę dziwnych jakichś głupstw w korytarzu konserwatorjum, gdzie stali w półcieniu, Ramkie ze skrzypcami pod pachą, niby z wędzonym tułowiem suszonego, jakiegoś płaza.
— Więc kiedy, profesorze, kiedy, gdzie?
Ostatecznie umówili się...
Ledwo się dostała do laboratorjum swego akuszera...
Jak zawsze siedział przy stole, powleczonym „błyszczącą śliną” nauki, — bo tak kiedyś nazwała Janina te wszystkie retorty, epruwetki i flaszki rozłożone dookoła.
Między flakonami paliły się bezgłośnie malutkie trójkąty gazowych płomyków, — jasne, przezroczyste, stałe... Od czasu do czasu, któryś z boków trójkąta nabiegał złotym blaskiem i znów gasł, przechodząc w wątek niebieski.
Doktór trzymał w ręku, długie, jakby szydło szklane, przez które przeciekała na wskroś, to ku końcowi, to w tył, karmazynowa nitka... W białym kitlu szpitalnym, nieruchomy cichy, z głową wtuloną między ramiona, podobny był do bezkształtnej masy ciasta, zakończonej wąskim szklanym lewarem, z którego sączyła się na miseczkę cieniusieńka nitka krwi...
— Zaraz kończę, — burknął, — zaraz kończę...
Patrzyła to na niego, to na jakieś budynki szpitalne, zamykające perspektywę. Ach, — coby dała za to teraz, by być oknem, które właśnie ktoś otworzył... Czy kawałkiem muru, czy zakurzoną małą akacją, przy skraju chodników, — być wszystkiem, tylko nie sobą...