Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/385

Ta strona została przepisana.

łem w oczach, przystąpił do niej blisko: — Proszę pani, — żachnął się, — czy tu jest miejsce na takie rozmowy?! Nic nie wiem i nic nie słyszałem... Proszę przyjść do mnie wieczorem, choćby jutro, po szóstej... Ja tu wogóle, ani myśleć, ani mówić nie mogę!...
I skrzyczał ją znowu, by mu wogóle dano „święty spokój“ i co to za jakieś rozstrząsania i „skąd on do tego przychodzi“, — no „jednem słowem do widzenia!“
Niby wyrzucił ją, ale Maryśka teraz była już pewną swego...
Śmieli się tego dnia z Ramkiem, w Sukiennicach, jak dawno już nie pamiętała, — od niepamiętnych czasów... I odrazu wiele ważnych rzeczy omówili... Maryśka musiała teraz rzucić posadę...
— Bo tak się składa, profesorku...
Zapewnił ją, że kiedy tylko zechce, otrzyma tę posadę z powrotem... Nie u wdów i sierot, to w „Odbudowie Kraju“. Cała ta odbudowa, to jak dziurawy worek, jedno ziarnko więcej, jedno mniej, nic nie znaczy... Obiecał też na razie pożyczyć jej pieniędzy. Ma się rozumieć...
— Wie pani dlaczego pożyczę?... Bo pani ma przyszłość... — Pochylił nisko peruczkę nad jej ręką. — Zapach, zapach przyszłości bije od pani!..
Uśmiechnęła się melancholijnie. Obiecał również zająć się sprzedażą tych resztek... Tych ostatnich mebli...
— Bo małego mieszkanka i tak pani nie znajdzie... Trzeba brać pensjonat... już widać takie prawo, — śmiał się pękniętą fistułką, — żebym był likwidatorem wszystkich zmian, jakie w życiu pani zachodzą... Bo zaszły, zaszły, — prawda?... Nawet, czy nie w związku z zielonymi jabłkami?...
— Z zielonymi jabłkami?... — Wiedziała o czem myślał... — Stróże zielonych jabłek sądzą, — odpowiedziała, że każdy tylko na nie dybie...
— Widzi pani, — rzekł Ramkie, przystając, — tylko człowiek, rozumiejący starość rzeczy, może być dobrym dla ludzi... Dlaczego ze mną można wszystko zrobić?... I chętnie pożyczę i chętnie wszystko?... Bo cóż, — rozumiem, że my i całe jedno pokolenie, to nic... A wszystkie nasze bóle i cierpienia i sprawy, to tyle, co woda, a która zakipi... A ile razy ta sama woda kipieć może?...
Och, — już wołałaby Maryśka, żeby nigdy nic nie ki-